środa, 15 sierpnia 2012

Hasta luego Espana!

Image and video hosting by TinyPic

13 sierpnia 2012r., g. 20.58
To już ostatni raz kiedy jestem w mojej kawiarni. To już ostatni raz kiedy przechadzam się tymi uliczkami, kiedy widzę te miejsca, tych ludzi. Wszystko jest już ostatni raz.

Zanim tu przyszłam pożegnałam się z dzieciakami. Z racji iż tylko rodzice zawożą mnie jutro rano na lotnisko, chłopcy nie mieliby z kim zostać, dlatego Cristina odwiozła ich na farmę. Zanim to się stało, zrobiliśmy sobie urocze zdjęcia, a potem nadszedł czas pożegnań. Chyba nikt tego nie lubi, a przynajmniej ja na pewno nie. Przytuliliśmy się mocno, dałam im wielkie buziaki w czoła i venga va, a coche (dalej, do auta).Jeszcze zanim odjechali dałam każdemu z nich po drugim całusie. Roger odwzajemnił się, całując mnie mocno w policzek. Po Guillemie widać było, że jest naprawdę smutny. Cristina widziała moją twarz i kazała mi już iść. Słusznie. Poszłam, a łzy same napłynęły mi do oczu i spłynęły po policzkach. Madre mia… Możliwe, że już ich więcej nie zobaczę. Jednak przez cały ten czas, przez te 6 tygodni przywiązałam się do nich, nawet o drobinę, ale jednak. Nawet teraz gdy to piszę, co chwilę się wzruszam i chce mi się płakać. Mimo tych złych momentów, które się zdarzały, pamiętam głównie te dobre, to właśnie one są najważniejsze. Ten uroczy śmiech Rogera, granie z Guillemem w Plants vs. Zombie, wspólne kąpiele w basenie, rzucanie się balonami z wodą, czy bieganie po ulicy za motorem na baterie. To właśnie jest ważne i warte zapamiętania. To co mnie tu spotkało, jest nie do opisania. Przygoda jedyna w swoim rodzaju. Przygoda na całe życie. Jestem wdzięczna tym ludziom, że przyjęli mnie tak ciepło. Traktowali mnie jak członka swojej rodziny. Zaufali mi, opiekowali się mną, robili wszystko, bym czuła się tu jak najlepiej. Jestem im za to dozgonnie wdzięczna. Miałam wielkie szczęście, że na nich trafiłam.
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic

14 sierpnia 2012r., g. 9.44
Za minutę mam planowany odlot, co w praktyce oznacza, że i tak minie jeszcze trochę czasu zanim ruszymy na pas startowy.
Ta noc była długa, bardzo długa. Po tym jak się w końcu spakowałam (o dziwno walizka domknęła się bez żadnego problemu, mogłabym tam jeszcze wrzucić kilka rzeczy), umyłam się i położyłam spać. Niestety, emocje w połączeniu z pracą mojego mózgu nie pozwoliły mi tak szybko zasnąć. Myślałam dosłownie o wszystkim, przewracałam się z boku na bok i nic. W końcu się udało, ale nie na długo. Po półtorej godzinie obudziłam się i ponownie nie mogłam zasnąć, a pobudka o 6 rano. Efekt tego był taki, że spałam tylko 3h, a do tego i tak wstałam przed budzikiem. Jak widać mój organizm w takich sytuacjach działa jak chce i ma gdzieś to, że potem będzie wyczerpany.

(g. 9.55 - Nadal stoimy, poszukiwane są jeszcze dwie osoby, które nie dotarły… Co za życie…)

Moja podróż na lotnisko zaczęła się jeszcze o zmroku, ale z każdą minutą robiło się coraz jaśniej. (Zawiozła mnie tylko Cristina, bo Carlos musiał iść do pracy). Po prawej stronie oglądałam piękne morze, a po lewej i na wprost – góry. Wielkie pomarańczowe słońce wychodziło zza drzew i oświetlało nasze twarze. No dobra, żeby nie było tak wspaniale, to prawda jest taka, że waliło po oczach na maksa, aż nie dało się patrzeć. Ale widoki były piękne.

Dotarłyśmy, odprawiłam się i o dziwo moja walizka nie ważyła wcale tak dużo jak sądziłam! Już obmyślałam plan, co po kolei będę wyjmować i wkładać do bagażu podręcznego, by zmniejszyć jego wagę. Bardzo się zdziwiłam, gdy waga wyświetliła raptem 26,5 kg!

(g. 10.02 – Zaraz ruszamy, zaginione osoby się nie odnalazły. Zaczyna się przedstawienie – co, gdzie i jak w razie katastrofy. Mimo iż widziałam i słyszałam to już naprawdę wiele razy i tak to oglądam.)

Cristina odprowadziła mnie do miejsca kontroli bagażu podręcznego (dalej mogą iść już tylko podróżni), pożegnałyśmy się i poszłam.

(g. 10.09 – Wjeżdżamy na pas startowy, to już ostatnie chwile kiedy widzę ten kraj.)

Zjadłam śniadanie, odwiedziłam sklep bezcłowy i zostało mi już tylko 30 min., więc udałam się na końcową odprawę. Jak się okazało tłum Polaków czekał już w zniecierpliwieniu tworząc ogromną kolejkę. Znowu siedzę przy oknie (tak jak chciałam), obok mnie jest dwóch Hiszpanów, a przede mną znowu Polka rozmawiająca po hiszpańsku ze swoim kolegą z owego kraju. Fakt, dziewcze zna ten język, ale mówi w tak nużący sposób, że nie dość że człowiek przysypia, to jeszcze od razu wiadomo, że jest z innego państwa. Skoro już opanowała hiszpański, to teraz mogłaby się skupić na wymowie i charakterze wypowiedzi. (Wiem wiem, ja kurde się znam, specjalistka od siedmiu boleści się znalazła). Już nawet ja, mimo dość małego zasobu słów, staram się wypowiadać z tą hiszpańską werwą, czasem krzykiem, zaciąganiem i podnoszeniem głosu (owszem, nie zawsze, ale staram się). To po prostu trzeba poczuć. W szkole językowej Cię tego nie nauczą. By się tego nauczyć, trzeba z tym obcować.

g. 10.20 – Pas startowy, gaz do dechy, wbija nieźle w fotel. Lubię to uczucie kiedy nagle wzbijasz się w powietrze. Przełykasz ślinę by odetkać zatkane pod wpływem ciśnienia uszy. Widzisz lotnisko, pola, góry, morze. Samolot przechyla się raz w jedną, a raz w drugą stronę. Przez sekundę się opuszcza, czujesz jakbyś spadał. Wszystko staje się coraz mniejsze i bardziej odległe. Mijasz już pierwsze chmury. Widzisz białe malutkie statki pływające po tym ogromnym niebieskim morzu. Dalej wzbijasz się coraz wyżej i wyżej, ale już nie tak gwałtownie. To niesamowite dla pasażera, a teraz pomyśl jak czuje się pilot. Ogląda cały ten błękit od przodu, przez wielkie okna. Genialne.

Wyglądam jak zwykły turysta. Ale tak naprawdę nim nie jestem. Jestem kimś zupełnie innym. Turyści nie doświadczają tego co ja. Nie mówię, że są gorsi, a ich sposób wypoczynku jest zły. Nie. Ja po prostu nie czuję się teraz wcale jak turystka. Nie chcę by tak mnie postrzegano. Bo to nie to samo. Czuję się wspaniale. Odważyłam się, porwałam się na coś takiego i udało się. Zrealizowałam swój plan. Zmieniam się. To ludzie mnie zmieniają, otoczenie, miejsce w którym mieszkam. Czuję się w pewien sposób bardziej dojrzała. Czuję się odważna, wiem że zrobiłam coś, o czym inni tylko myślą. A ja to zrobiłam. Może to nic takiego, może ten wyjazd nie jest niczym wielkim. Z jednej strony wcale nie czuję, bym dokonała czegoś wielkiego, z drugiej zaś, gdy słyszę od kogoś, że podziwia mnie i to co zrobiłam, czuję że to wcale nie taka drobnostka. W zasadzie nie wiem co myślę, co czuję. Wiem jedynie, że nie żałuję. I to chyba jest najważniejsze.

Napisałam wczoraj list do mojej host rodziny. Tak było mi łatwiej zebrać wszystko w jednym miejscu, by o niczym nie zapomnieć. Napisałam jak bardzo ich lubię i jak jestem im wdzięczna za wszystko. Nasłodziłam im porządnie, ale zasługują a to, więc dlaczego nie? Zostawiłam go na biurku w moim pokoju. Mam nadzieję, że uśmiechną się podczas czytania tego listu.

g. 11.55
Jeszcze godzina i jestem w Polsce! To już tak niewiele. Zawsze gdy skądś wracam mam myśli typu ‘jeszcze kilka godzin temu stąpałam po hiszpańskiej ziemi, a teraz siedzę w moim kochanym domu’. To takie niesamowite, że dzięki samolotom, podróżowanie jest tak szybkie i łatwe!

15 sierpnia 2012r., g. 13.37
Ostatnią godzinę mojego lotu spędziłam na rozmowie z hiszpanem, który siedział obok mnie. Zapytał się o której planowo lądujemy i potem jakoś się potoczyło. On i jego kuzyn przyjechali do Polski na 10 dni. Chcą zwiedzić Warszawę, Częstochowę i Grabarkę - małe miasteczko blisko Białorusi. Ponadto, ów kuzyn robi tu reportaż fotograficzny nt. ortodoksyjnych pielgrzymów. Swoją drogą jestem ciekawa tych zdjęć, bo jak patrzyłam na jego stronę, to niektóre fotografie robią naprawdę ogromne wrażenie (www.jordipizarro.com).
Wymieniliśmy się kontaktami i rozeszliśmy się w swoje strony. Możliwe że spotkamy się jeszcze tu w Warszawie.

Mam depresję popowrotową. Wczorajszy deszcz, chmury, brak słońca, zimno. Wszystko jest takie szare i smutne. Chcę wrócić do Hiszpanii. Nie wiem co się ze mną dzieje, bo czuję że to nie tylko chodzi o temperaturę, ale o coś więcej. Boję się tego. Poczekamy trochę czasu i zobaczymy jak będzie dalej. Ale źle się czuję.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Ta ostatnia niedziela...

Image and video hosting by TinyPic 
Hola!

12 sierpnia 2012r., g. 11.32
Vamos a la playa! Właśnie siedzę w samochodzie, obok mnie Guillem. Co za zbieg okoliczności, jadąc tu, a dokładniej będąc w samolocie, trochę się nudziłam, więc przeszukałam filmy na moim komputerze i zaczęłam oglądać The Simpsons Movie. I teraz, dokładnie 6 tygodni później, moje dzieci oglądają ten sam film. To jakby taki wyznacznik. Wraz z tym filmem zaczynałam moją przygodę, a teraz ją kończę.
Tak tylko chciałam się tym podzielić.

g. po 13
Jesteśmy na miejscu, to miasteczko położone jakieś 100km od Reus. W wakacje mieszka tutaj wujek Carlosa ze swoją towarzyszką (nie wiem czy to żona) - Francuzką, nie mówiącą po hiszpańsku. Zanim tu przyjechaliśmy, ciągle słyszałam jakie to ładne miejsce, więc moje wyobrażenia było coraz barwniejsze z każdą minutą. Gdy dotarliśmy, moje płuca zatkało dziwne powietrze. Coś jakby zapach z centrum chińskiego - ciężki, specyficzny i lekko duszący. Jak się potem okazało to wszystko za sprawą upraw ryżu, który jest tutaj hodowany. Wujka nie było w domu, więc jedziemy dalej - na plażę. Pustkowie. Długa, zupełnie dzika, ubita i niezbyt urodziwa plaża.  Mijamy kolejne samochody i plażowiczów. Dojechaliśmy do miejsca gdzie morze jest z dwóch stron. Z jednej żółty, miękki piaseczek, z drugiej ciemna twarda ziemia. Wybierasz co chcesz. Moja familia zdecydowała się na tę gorszą wersję. Jest tu mnóstwo kitesurferów, kilka (chyba) meduz i trochę muszelek. Dobre w tym jest to, że panuje tu cisza i spokój.

Jednak idziemy na tą ładną plażę. Dzięki Bogu.

Poszliśmy się kąpać. Wchodzę powoli, idę ostrożnie, wokół jakieś drobne glony. Czuję przyjemny piasek pod stopami. O cholera! Nadepnęłam na coś i to się rusza! W mojej głowie automatycznie zaczęła działać wyobraźnia. Wytworzyła przeraźliwe obrazy morskich potworów. To mogła być ryba, albo meduza, albo nie wiem co jeszcze. Przez następne kilka metrów szłam bardzo powoli. Co jakiś czas machając panicznie stopami, gdy poczułam że coś mnie atakuje (nawet jeśli to był tylko glon). W końcu zapomniałam o tym i skupiłam się tylko na przyjemnym cieple wody i niesamowitym widoku. Stojąc w morzu widzę góry. Cudowne!

Jedyną rzeczą (poza morskimi potworami) która mi przeszkadza, to to że to morze jest tak potwornie słone. Bardzo nie lubię tego uczucia, gdy wychodzisz z wody, wysychasz i czujesz (a nawet widzisz) sól na swojej skórze. I nie ma mowy o rozczesaniu włosów. Bardzo tego nie lubię.

Potem pojechaliśmy do jakiejś restauracji, a tam spotkaliśmy się z wujkiem i tą kobietą. Po obiedzie, kawie i drugiej kawie w końcu zaczęliśmy wracać do domu. Podróż minęła mi bardzo szybko. Przejeżdżaliśmy przez naprawdę urokliwe nadmorskie miasteczka.
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic

13 sierpnia, g. 11.15
Wczoraj wieczorem dostałam wypłatę oraz extra money, bo jak powiedziała Cristina 'Kids are happy with you'. Dodatkowe 70e. Czuję że szykują się kolejne zakupy. Już i tak kupiłam kilka rzeczy - 3 bluzki, sweter, torebkę, buty, sukienkę i kilka dupereli. Wiem, że będąc w Polsce będzie mi szkoda wydać te pieniądze. A tak przynajmniej nie będę musiała ich brać od rodziców. Wiadomo, nie wydam wszystkiego, ale jednak te dodatkowe pieniążki dają mi poczucie, że nie przepuszczę całej sumy i wrócę z czymś do domu.

Poza tym chcę kupić kilka artykułów spożywczych, których nie ma w Polsce, jak np. horchata (to dziwne mleko). Dodatkowo, wybieram się dziś na chwilę do Salou, bo tylko tam znalazłam odpowiadającą mi koszulkę. Może i jestem wymagająca, ale nie chcę mieć tshirtu z napisem Salou albo Barcelona (tego jest od groma), bo nie czuję się związana ani z jednym ani z drugim miastem. Na szczęście znalazłam jeden sklep, gdzie były koszulki z napisem I <3 Espana (naprawdę trudno o koszulkę z jakimkolwiek napisem Espana). Tekst oklepany, ale czemu nie? Polubiłam ten kraj i na pewno jeszcze tu wrócę. Myślę że nie raz, bo w końcu to przecież nie tak daleko, a bilety lotnicze można znaleźć w naprawdę niskiej cenie.

Już jakiś czas temu znalazłam tu pewien mały sklepik. Raj dla cukiernika amatora. Jest tam wszystko. Blachy, noże, foremki, papilotki, szpatułki, barwniki, miarki, wałki, a wszystko w wielu rodzajach, rozmiarach i kolorach. I chyba w końcu skuszę się na metalową szpatułkę do tortów. Od dawna takiej szukałam i nigdzie nie mogłam jej za bardzo znaleźć. Wyniesie mnie to nawet mniej, niż gdybym zamawiała przez internet, bo tu nie płacę za przesyłkę. Aż nie wiem dlaczego w ogóle się jeszcze zastanawiam.

Wczoraj zaczęłam się pakować. Powiem tak, będzie bardzo trudno domknąć walizkę. Jeszcze jak dziś się obkupię w oczywiście niezbędne rzeczy, to nie wiem czy dam radę.

To już. Tak, to już ostatni dzień. To nieprawdopodobne jak ten czas szybko zleciał. Dopiero co tu przyjechałam, a już wyjeżdżam. Potwornie cieszę się z powrotu, ale też tęsknię za wszystkim co tu jest. Ta myśl, że ostatni raz jem tu śniadanie, ostatni raz idę na górę wywiesić pranie, widzę to rondo, te domu, te pociągi, ostatni raz idę do restauracji, to smutne, bo spędziłam tu naprawdę dużo czasu. Przyzwyczaiłam się do wszystkiego, polubiłam to miejsce. Wiem, że się powtarzam, ale w mojej głowie kłębi się mnóstwo myśli tego typu i mam mieszane uczucia. Chcę wracać, ale i nie chcę tego opuszczać. Nie wiadomo kiedy tu wrócę.

Jutro o tej porze będę już gdzieś nad Polską.

sobota, 11 sierpnia 2012

O wszystkim i o niczym

Image and video hosting by TinyPic
Dawno dawno temu żyła sobie królewna. Niestety, ale jej wioskę zaczął nawiedzać smok i zabierać ludzi. Pewnego razu porwał i ją. Dzielny rycerz Jordi udał się do smoka. Odważny śmiałek zabił go mieczem i uwolnił królewnę oraz jej poddanych. Ze smoka wypłynęła krew, a w tym miejscu jako symbol zwycięstwa, urósł krzak róży. Obecnie w Hiszpanii 23 kwietnia jest świętem narodowym, jako dzień św. Jordiego. W tym czasie każdy mężczyzna daje kobietom czerwone róże. Później one zaczęły się im odwzajemniać podarunkami z książek. Jest to również światowy dzień książki.

8 sierpnia, g. 18.30
Wiecie kiedy jest najlepsza pora by przyjść na plażę? Właśnie teraz. Słońce nie jest tak ostre jak w ciągu dnia, woda jest przyjemnie ciepła, a temperatura jest nieco niższa. Można już chodzić gołymi stopami po piasku, nie martwiąc się o poparzenie. By wytrzymać w słońcu, nie potrzeba już parasola. Jest idealnie, naprawdę cudownie. Śmiało mogę powiedzieć, że Tarragona ma bardzo ładne plaże, a przebywanie tu to sama przyjemność.

Przyjechałam tu z Cristiną i Guillemem, bo ma tu dziś trening taekwondo. Swoją drogą, to bardzo fajny sposób na połączenie zabawy i nauki. Cała grupa wzbudzała spore zainteresowanie plażowiczów. Małe dzieciaki (nawet takie 4letnie) biegały po piachu w za dużych białych strojach, krzyczały i wywracały się. Potem ćwiczyli również w wodzie. Wszystko wyglądało bardzo sympatycznie. Chociaż nie powiem, gdy doszło do walk, dwie małe dziewczynki pokazały co potrafią. Nie oszczędzały siebie nawzajem. Wymierzały sobie porządne (jak na 6 latki) ciosy, wydając przy tym różne okrzyki.
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
To pierwszy raz tutaj w Hiszpanii, kiedy znalazłam muszelki! Moja mama zawsze je zbiera, nie ważne gdzie jest, dlatego i ja chodziłam po plaży w poszukiwaniu tych najładniejszych. Niestety są malutkie i w większości całe białe, więc nic specjalnego, ale jednak muszle to muszle. Poczułam się trochę jak kiedyś, gdy byłam jeszcze dzieckiem i czy to w Polsce, czy za granicą, zawsze zbierało się muszelki.

Wracaliśmy podczas zachodu słońca. Uwielbiam to uczucie, kiedy mkniemy autem, słuchamy przyjemnej muzyki, wiatr rozwiewa mi włosy, a ja z jednej strony widzę morze, a z drugiej góry. Niesamowity widok. To jest właśnie taki moment, w którym mam wiele przemyśleń. Dosłownie o wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło, czy iść biegać, jaki będzie kolejny dzień, co zrobić gdy wrócę itd. To taka chwila wytchnienia i trochę zadumy.

9 sierpnia
Dzisiejszego wieczora, znowu pojechaliśmy do Salou. Jak zawsze było przyjemnie. Mam kilka zdjęć do pokazania.
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic

11 sierpnia, g. 10.24
Dziś już jest sobota. Rozpoczął się kolejny dzień. Zostały mi już tylko 2 całe dni. To już tak niewiele. Pamiętam, gdy tu przyjechałam. Pamiętam mój pierwszy dzień, kiedy o 8.30 prasowałam ubrania, słuchając hiszpańskiej telewizji, kiedy Guillem rysował drzewo genealogiczne, kiedy próbowaliśmy bawić się łódką w basenie, kiedy rozmawiałam z mamą, że nie chcę tu być, że chcę wyjechać, nawet już, że źle się tu czuję i nie chcę spędzić w ten sposób 6 tygodni. Pamiętam jak prawie się popłakałam, bo tak bardzo nie chciałam tu być, tak źle się czułam. Pamiętam jak wyszłam z domu by biegać, by odciąć się od tego. Zobaczyłam miasto, w moich oczach wyglądało wtedy zupełnie inaczej, wszystko było inne. A dziś? Kończy się już mój pobyt w tym miejscu. Gdy o tym pomyślę, gdy przechadzam się uliczkami, czuję sentyment do tego miejsca, wiem że będę tęsknić. Za tymi potwornie długimi pociągami przejeżdżającymi tuż obok domu, za popołudniową kawą, za pomykaniem na hulajnodze, za parkiem, który codziennie mijam, za restauracją w której codziennie jem, za ludźmi których codziennie spotykam, za moim łóżkiem rozkładanym z szafy, za wszystkim tym co tu jest. To wszystko co się wydarzyło pozostanie w moich wspomnieniach. Dobrze, że pisałam bloga, dzięki niemu mogę chociaż w pewnym stopniu do tego powrócić. To co się wydarzyło, to że jestem w Hiszpanii, w Reus, mieszkam u obcych ludzi, opiekuję się ich dziećmi, to wszystko nie dzieje się codziennie. Nie każdy doświadcza czegoś takiego. Nie każdy się odważy. Ja zaryzykowałam. I nie żałuję, bo to przygoda jedyna w swoim rodzaju. Trzeba poczuć to na własnej skórze, by zrozumieć. Mój wyjazd się kończy, ale kto powiedział że to koniec? Może właśnie to początek czegoś nowego, zupełnie innego? Zobaczymy. Na razie wiem, że chcę tu jeszcze wrócić, nawet przejazdem, nawet na jeden dzień. Chcę znowu przejść się tymi uliczkami, obok tego baru gdzie loża szyderców (panowie +50) zawsze się za Tobą oglądają, chcę wypić kawę w mojej kawiarni, kupić owoce w muzułmańskim sklepie, widzieć jednocześnie góry i morze i zachwycać się ich ogromem, chcę poczuć ten wiatr we włosach i ciepło słońca na skórze. Mimo iż będzie zupełnie inaczej, chcę tu wrócić.

wtorek, 7 sierpnia 2012

Restauracja

Image and video hosting by TinyPic
Hola!

Nigdy tak naprawdę nie mówiłam za dużo o restauracji, w której spędzam całkiem sporo czasu. W końcu nadszedł ten moment, gdy coś o niej napiszę.

Restaurant Cafe 158, bo tak się nazywa, to jednocześnie restauracja i kafeteria. Jest nieduża, składa się z dwóch pomieszczeń jadalnych plus miejsce w parku po drugiej stronie ulicy. Wcześniej w tym miejscu, również była restauracja, ale zły wystrój i niesmaczne jedzenie sprawiły, że upadła. I tym sposobem, 4 lata temu Carlos i Cristina przejęli ten lokal i zaczęli wszystko od nowa. Jedzenie jest bardzo dobre (w końcu jem tu prawie codziennie, więc wiem co mówię), a obsługa bardzo sympatyczna. Można poczuć się tu trochę jak w rodzinie. Już od pierwszego dnia, tak właśnie mnie tu traktowano, a z każdym kolejnym jeszcze cieplej i przyjaźniej.

Zdjęcia nie są mojego autorstwa
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Na stałe pracuje tu 5 kelnerek (w tym Cristina), dwóch kucharzy (jednym z nich jest Carlos) i jedna pani, która pomaga w kuchni. Poza host mamą, lepiej znam Blancę i Marcel (odpowiednio na zdjęciu: czerwone i blond włosy). Trzecia kobieta na zdjęciu to Sara. Również bardzo miła, ale spotkałam ją tylko kilka razy, więc nic więcej nie mogę o niej powiedzieć. Natomiast Blanca i Marcel są urocze i kochane. Zazwyczaj traktują mnie na równi, ale bywa i tak że jestem dla nich jak córka (btw. obie mają swoje rodzone córki). Pewnego razu, gdy wycierałam filiżanki, Marcel powiedziała, że jestem taką dziewczyną, jaką każda matka chciałaby mieć jako córkę. Zrobiło mi się wtedy tak miło i dobrze. Poczułam się naprawdę wspaniale. (I tu wiadomość do moich rodziców: Widzicie jakie macie cudowne dziecko? Obcy ludzie wam zazdroszczą! Doceńcie to! :P)
Image and video hosting by TinyPic

Biznes się kręci, a klientów stale przybywa. Ale są również i tacy, którzy bywają tu częściej niż raz w tygodniu. Jedną z takich osób jest Marie. Bardzo miła starsza dama. Blondynka, zawsze elegancko ubrana, umalowana i w butach na obcasie. Często przychodzi ze swoim małym pieskiem - Rambo. Roger uwielbia się z nim bawić. Marie zawsze zamawia piwo. Do tego zawsze dawane są jakieś przekąski (orzeszki, czipsy, oliwki czy małe kanapeczki). Często karmi nimi swojego pupila.

Kolejnym ze stałych bywalców jest mężczyzna w średnim wieku, łysiejący i w okularach. Zawsze przychodzi ze swoim laptopem i zamawia pełen obiad. Poczynając od przystawki, przez danie główne, aż po deser. Jada w części kafeteryjnej, a w trakcie ogląda filmy na komputerze.

Inną postacią jest całkiem młoda blondynka. Wysoka, dość pulchna i z kręconymi włosami. Najczęściej przychodzi sama, zamawia wtedy kawę i cały czas spędza bawiąc się telefonem. Czasem jednak przychodzi z jedną lub drugą koleżanką. Wtedy obie zamawiają piwo, albo obiad.

Codziennie koło 3 po południu, przychodzi już trochę starsza kobieta. Siada na stołku przy ladzie, zawsze zamawia to samo - małą czarną. Wypija ją szybko, zamienia dwa czy trzy zdania z którąś z kelnerek, potem płaci. Zawsze ma równą sumę i zawsze w monetach. Potem wychodzi.

Przychodzi tu również kilku mężczyzn, którzy piją tylko piwo (czasem zjedzą też oliwki). W trakcie czytają gazetę codzienną. Są to takie osoby, które Cristina i Carlos znają z imienia.

Do restauracji przychodzi również pewne starsze małżeństwo. Jedzą tu obiady. Roger szczególnie lubi tego pana, bo dał mu własnoręcznie zrobione małe, druciane ptaszki.

Często również przychodzi Jesus (to popularne imię w Hiszpanii). Starszy mężczyzna, w okularach i z wielkim brzuchem. Czasem zakłada śmieszne spodenki. Kilka tygodni temu zagadał do mnie. Rozmawialiśmy o tym kim jestem, co tu robię, oraz o znajomości angielskiego w Hiszpanii. Gdy poszedł, Cristina mówiła, że Jesus jest głupi (host mama nie ma bardzo rozbudowanego słownictwa) i żebym się nim nie przejmowała. Również potem dało się zauważyć, że ona, ale i inne kelnerki nie pałają do niego zachwytem. Nie wiem za bardzo o co chodzi, bo to po prostu miły dziadek, który czasem coś zagada. Tak przynajmniej wygląda w moich oczach.

Mogłabym tak długo, ale opisałam już w zasadzie wszystkie osoby, które najbardziej przykuły moją uwagę.

Atmosfera w tym miejscu jest dla mnie wyjątkowa. Ponadto, zawsze jesteś tu witany uśmiechem. Dlatego też lubię tu przebywać i nie ważne czy wycieram szklanki, jem lunch czy czekam na Cristinę. Będę tęsknić za tym miejscem i za tymi ludźmi.

Na koniec kolejna piosenka z płyty, również popularna, utrzymana w tym samym stylu.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Biust

Image and video hosting by TinyPic 
Hola guapos!

5 sierpnia 2012r.
Mój kolejny wolny dzień. Spędzę go leniwie, nigdzie się nie spiesząc. Pojadę do Salou, ale tylko na moment. Niestety, ale prawda jest taka, że nie mam za bardzo co tu robić. I nie chodzi o miejsce i atrakcje, tylko o ludzi. W końcu ile można samemu chodzić na plażę czy spacerować? Na początku jeszcze to aż tak nie przeszkadza, bo wszytko jest nowe i czy samotnie czy z kimś i tak towarzyszą Ci pewne emocje, ekscytacja. Z czasem to mija i zaczyna doskwierać fakt, że jesteś sam. A zwykłe leżenie na plaży nie daje już tyle radości.

Dlatego też wypad nad morze z host rodziną jest ciekawszy i przyjemniejszy, bo zawsze mogę trochę porozmawiać, pośmiać się. Ale to wciąż nie to samo. Chodzi mi głównie o kontakt z ludźmi w moim wieku. Poznałam tu kilka takich osób, ale jak widać, nie zaprzyjaźniłam się z nimi aż tak bardzo. Widujemy się raczej przy okazji wypadu do chiringuito, czy lunchu w restauracji.

Między trzecim, a czwartym tygodniem, miałam ogromną potrzebę kontaktu z moimi rówieśnikami. Tak wielką, że sama się sobie dziwiłam. Chciałam po prostu z kimś pogadać. Na co dzień byłam z dziećmi, a gdy wracali rodzice i tak nie miałam za bardzo o czym z nimi rozmawiać. Po pewnym czacie w końcu mi przeszło. Owszem, dalej chętnie spotykam się z kuzynami, ale nie mam już takiego parcia.

Jadąc tu miałam wiele nadziei i wyobrażeń. Jedną z nich była chęć poznania kogoś na tyle, by utrzymać ten kontakt również po powrocie do Polski. Chciałam mieć tu też taką osobę, z którą  mogłabym również się spotkać, czy pójść razem na plażę. Mimo iż byłam bardzo otwarta na nowe znajomości, nie udało się. Mówi się trudno, aczkolwiek trochę szkoda. Ale nie martwię się za bardzo, bo zaraz wracam.
.....

Madre mia! Idę sobie spokojnie na przystanek autobusowy. Kroczę tą samą drogą co zawsze. Mijam posterunek policji, potem rondo, przechodzę przez stację benzynową, a tam właśnie podjeżdża dwóch chłopaków na motorze. Ewidentnie się na mnie patrzą i cieszą im się buzie. Idę dalej, gdy nagle podjeżdżają tuż przede mną. Parkują, jeden z nich zdejmuje kask i pyta się jak mam na imię i prosi o numer telefonu. Mówię, że im nie dam, idę dalej. Ruszają za mną. Znowu parkują przede mną. Proszą o numer. Idę dalej, dochodzę do przystanku. Siadam na ławce. Myślę sobie 'jak dobrze, że już pojechali...'. Nagle znowu ich widzę, krążą między uliczkami i co chwile przejeżdżają obok mnie. Przyjeżdża autobus. Wsiadam, płacę, ruszamy. Oni za mną. Myślę 'Boże, czemu znowu jacyś napaleńcy, czemu przytrafia się to właśnie mnie?!'. Pierwszy przystanek. Jadą dalej. Dojeżdżamy do głównego przystanku. Autobus się zatrzymuje. Czekamy, a oni razem ze mną. Mija 10 min. Na szczęście rozmyślili się i pojechali dalej.
Ja się pytam, czemu ktoś nie może mnie zaczepić w inny sposób? Mniej nachalny, bardziej przyjazny i nie tak obcesowy?

6 sierpnia 2012r., go 14.16
Od jakiś dwóch tygodni pomagam w restauracji, a w zasadzie to w tej części kafeteryjnej. Zmywam, wycieram, układam, ale lubię to. Robię to z własnej woli i sprawia mi to przyjemność. Ponadto, atmosfera w tym miejscu jest tak miła, a ludzie tak życzliwi, że czuję się tu jak w rodzinie.

Obecnie wszyscy mamy niezły ubaw z jednej klientki. Dziewczyna, na oko 18 - 19 lat, gruba i z wielkim biustem. Przyszła z kolegą i dwoma koleżankami. Nic by nie było w tym zabawnego, gdyby nie fakt, że owe dziewcze rozmawiało przez telefon, gdy nagle siup i schowała go między biust. Madre mia! Wyglądało to tak komicznie, że prawie tarzaliśmy się po ziemi. Carlos zaczął ją naśladować i mówił, że to przecież bardzo praktyczne miejsce. Można je wykorzystać jako schowek na telefon, portfel czy nawet torebkę. Do teraz gdy przypomnę sobie tę sytuację, chce mi się śmiać. Potem widziałam ją jeszcze, gdy szła do toalety i gdy płaciła i faktycznie, trzymała telefon między piersiami. Czego to ludzie nie wymyślą... W zasadzie to nie wiem czy się śmiać, czy płakać nad ludzką głupotą.

Na koniec kolejna z tutejszych piosenek. Często można ją usłyszeć z głośników stuningowanych aut, w których siedzą nażelowani chłopcy.

sobota, 4 sierpnia 2012

Tarragona

Image and video hosting by TinyPic
Hola!
Mimo iż dziś jest sobota, to miałam cały wolny dzień. Guillem pojechał na wieś z kolegą, a Roger do dziadków na farmę. A ja udałam się do Tarragony, miasta w którym są jeszcze pozostałości po starożytnych Rzymianach. Ale zanim to nastąpiło trafiłam na targ. Co sobotę rozkładają się handlarze. Sprzedają wszystko. Od ubrań, przez buty, jedzenie, garnki, dywany aż po ptaki czy króliki. Krążąc wokół stoisk natrafiłam na takie, gdzie sprzedawane były płyty. Nie zastanawiając się długo wybrałam pierwszą lepszą, a na niej same hity i muzyka disco. To moja pamiątka z Hiszpanii. Będąc we Francji też tak zrobiłam. Nie chcę kupować jakiś obrazów, czy nie wiadomo czego, muzyka jest lepsza.
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Potem udałam się na pocztę. Znowu. Tym razem była otwarta (kto by pomyślał, że w piątek o godzinie 16 będzie zamknięta). Klimatyzowane pomieszczenie, 9 okienek z czego 3 czynne. Dużo ludzi w środku. Siedzą, stoją, wszyscy grzecznie czekają. I nie ma czegoś takiego jak to w Polsce bywa 'ee, panie, ja tu stałam' albo 'nie pchaj się babo, stań w kolejce'. Tu są numerki (takie proste, a jak genialne). Nikt na nikogo nie krzyczy, nie przepycha się. Kulturka. Gdy nadeszła moja kolej, poprosiłam o znaczki. Niestety, ale została mi odebrana cała przyjemność z wrzucania kartek do skrzynki, bo pani je zabrała i dodała subtelnie '4,90 poproszę'. Taa... I czerp tu człowieku przyjemność z drobnych rzeczy, gdy nawet kartek nie możesz sam wysłać.

g. 13.25
Jestem w drodze do Tarragony. Siedzę w klimatyzowanym autobusie. Obok mnie mężczyzna w różowej koszulce, z czapką na głowie i czarną reklamówką na kolanach. Delikatnie zerka na to co piszę. Siedzę tyłem do kierunku jazdy, w oddali widzę góry. Chcę zapamiętać to wszystko, a przynajmniej jak najwięcej. Naprzeciwko mnie siedzi starsza pani. Zadbana, ubrana na czerwono z beżową torebką w kwiaty. Obok niej kobieta z granatowymi kreskami pod oczami. Wszystkie miejsca są pozajmowane. Jestem już w Tarragonie, ale nie chcę wysiadać. Mogę nawet krążyć, ale chcę jechać dalej. Lubię takie momenty, obserwuję ludzi, zwracam uwagę na każdy szczegół, na każdy pierścionek na palcu, każde naderwane ramie torby, każdy uśmiech. Słońce ogrzewa lewą część mojego ciała. Światła. Stoimy w cieniu. Jedziemy dalej. Mijam banki, sklepy, restauracje, muzułmankę ubraną na czarno i ze spiczastymi złotymi butami. Dotarliśmy. Przystanek. Niestety muszę wyjść.

Wysiadłam. Stoją dwa autobusy, przed nimi sami muzułmanie. Czekają, a w rękach trzymają wielkie paczki i walizki. Dokąd oni z tym jadą? Nie mam pojęcia. Patrzą na mnie jak na intruza. Idę dalej. Kroczę ulicą Rambla Nova. Jest bardzo podobna do barcelońskiej Rambli, z tą różnicą, że tu nie ma tylu straganów i ludzi. Jest spokojnie i przyjemnie. Mój żołądek daje mi sygnały, że chce jeść. Szukam jakiejś przyjemnej restauracji. Nie mogę nic znaleźć.
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Trafiłam do Vieny. Teraz znowu ruszam w drogę. Dochodzę na sam koniec ulicy. Przed moimi oczami ukazuje się piękny widok. Cudowne morze w swej całej okazałości. Przybrzeżny turkus delikatnie przechodzi w coraz ciemniejszy granat. Słońce odbija się w falującej wodzie. Silny wiatr rozwiewa moje włosy. Idę wzdłuż, nagle zaczepia mnie jakiś facet. Pyta się skąd jestem. Mówię że z Polski. On, że piękna piękna. Idę dalej, do ruin rzymskiego amfiteatru. Przystaję by zrobić zdjęcie. Ja pitole. Przylazł za mną. Mówi po angielsku, prosi bym dała mu swój nr, chce się spotkać, pyta czy jestem na wakacjach. Mówię by sobie poszedł, a ten dalej prowadzi swój monolog, o tym jaka to jestem piękna, że możemy się umówić, pójść do hotelu. A ja coraz głośniej i dosadniej daję mu znać żeby sobie poszedł. Z każdą chwilą robię kolejny krok w stronę stojącej blisko grupy turystów. W końcu zrozumiał, że nic nie wskóra, chciał pocałować mnie w policzek, więc szybko odsunęłam się z odrazą na twarzy. Wreszcie poszedł. Odetchnęłam z ulgą. Nachalny, obleśny typ. Teraz czuję tylko niesmak. Nie mam ochoty więcej spacerować. Idę na kawę i lody.
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
To pierwszy raz kiedy kupuję tu lody w kulkach. Dawno nie jadłam tak dobrych orzechowych. Rozkoszuję się ich smakiem. Patrzę na prawo i myślę 'o nie...'. Tym razem to nie ten dziad, teraz żebracy. Dużo ich i często zbierają pieniądze. Chodzą od kawiarni do kawiarni. Ludzie nie zwracają na nich uwagi. Przy stoliku obok siedzi anglojęzyczna para (chyba para). Ona niezbyt urodziwa, on opalony i w białym podkoszulku. Żebraczka podchodzi do nich. Mówi i mówi, prosi i prosi, a oni nic. Gdy nagle ta dziewczyna mówi 'też bym chciała, żeby ktoś mi dał!'. Prawie nie wybuchłam śmiechem. Żebraczka poszła, a oni dalej rozmawiali. Ta Polka musiała żyć (lub żyje) przez dłuższy czas w Anglii, bo nie dość że jej angielski był bardzo dobry, to jeszcze miała brytyjski akcent. A tego nie nauczysz się w polskiej szkole językowej.
Image and video hosting by TinyPic
Minęło trochę czasu. Naprzeciwko mnie siedzą kolejni Brytyjczycy. Co za ironia. Facet. gruby i z ogromnym brzuchem. Siedzi na krześle ledwo się mieszcząc i przegląda kartę z deserami. On akurat mógłby już odpuścić sobie te lody... Z mojej lewej strony siedzi czteroosobowa niemiecka rodzina. Nie chcę powielać stereotypów, ale chłopak jest ładniejszy od swojej siostry.

Idę dalej. Wracam już do domu, bo nie czuję się dobrze mentalnie. Spacer dobrze mi zrobi.

Na przystanku nie ma rozkładu jazdy. Mam wrażenie, że panuje tu taka zasada: jeśli autobus przyjedzie, to dobrze, a już o jakiej godzinie, to nie jest istotne. Czekałam 50 min. Jadąc tu, niewiele mniej, bo 40 min. Znowu siedzę tyłem do kierunku jazdy, jako jedyna. Czuję na moim ciele wzrok wszystkich pasażerów. Reus. W końcu w domu.

A na płycie muzyka jest mniej więcej w stylu tej piosenki.

Chiringuito!

Image and video hosting by TinyPic 
Hola guapos!

1 sierpnia 2012r., g. 19.53
Wiadomo gdzie jestem. Dzisiejszy dzień mogę zaliczyć do udanych. Już od samego rana było gorąco, dlatego Carlos zabrał nas na farmę. A tam faktycznie jest trochę chłodniej, a to głównie za sprawą wiatru. Tu w Reus, jak to w mieście, często o niego trudno, co więcej jest to taki rejon Hiszpanii, gdzie nie dość, że jest ciepło, to jeszcze wilgotno, co zwiększa odczuwalną temperaturę. Każdego dnia, wszyscy ludzie nieprzyjemnie się lepią i nie ważne jest co by robili. Nawet gdyby leżeli do góry brzuchem i tak by się kleili. Taki klimat.

A wracając do mojego dnia, to na farmie jak to na farmie, pełen chillout. Bawiliśmy się razem z chłopcami, rysowałam z Rogerem, czytałam książkę. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Ze mną jak z dzieckiem. Mogę tylko jeść, bawić się i spać.

W pewnym momencie przed domem dziadków zaparkował radiowóz policji. Wyszło dwóch umundurowanych mężczyzn i jedna kobieta. Przywitali się przyjaźnie, a babcia od razu zaproponowała im coś do picia. Oni grzecznie podziękowali. Porozmawiali trochę z dziadkami , pożegnali się i odjechali. Jak się potem dowiedziałam, to zupełnie normalne. Mniej więcej co miesiąc, policja objeżdża pobliskie wsie i farmy, by zorientować się, czy wszystko jest w porządku, ponieważ zdarza się, że są kradzione owoce czy warzywa.

2 sierpnia 2012r., g. 20.13
Przeglądałam dziś z Cristiną miesięczną gazetkę szkolną Guillema (wyglądało to raczej jak całkiem porządna kronika, a nie miesięcznik). Na pewnej stronie były krótkie wypowiedzi uczniów i jedna z nich należała do dziewczynki, którą Guillem bardzo, ale to bardzo lubi. Cristina zaczęła mi opowiadać jak to wszystko wygląda. Otóż Guillem mówi o niej, że jest idealną przyjaciółką, perfekcyjną dziewczyną i że bardzo ją lubi. Jednak gdy zapyta się go czy ją kocha, momentalnie zaczyna się denerwować i złościć. Ale to nie koniec historii. Co więcej, w zeszłym roku, owa dziewczynka uczestniczyła w wypadku samochodowym i trafiła do szpitala. Gdy Guillem się o tym dowiedział, tak się o nią martwił, że płakał cały dzień. Cristina musiała dzwonić do jej rodziców, z pytaniem o stan zdrowia, bo on znosił to bardzo ciężko psychicznie. Dziewczynka miała operację nogi, a gdy wyszła ze szpitala, cały pierwszy tydzień nie chodziła do szkoły. Guillem tak to przeżywał, że przez cały ten czas nie mógł w ogóle spać w nocy.
To urocze i zarazem piękne jak dziecięce uczucia są proste i prawdziwe.

3 sierpnia 2012 r., g. 17.09
Wczoraj wieczorem, gdy Cristina wróciła do domu, powiedziała szybko 'vamos a chiringuito!' (czyt. cziringito). Ja oczywiście, jak zawsze nie wiem o co chodzi i ze skrzywioną miną zapytałam, co to jest. A ona powiedziała, że jedziemy na plażę, jeść hamburgery. I po chwili, w całym domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Zeszłam na dół, nacisnęłam klamkę, a do mieszkania 'wlali się' jak woda, Oriol z Laurą (jego dziewczyną) i jego rodzice. Okazało się, że jedziemy razem z nimi i babcią. Wstąpiliśmy jeszcze do restauracji po Carlosa i ruszyliśmy. Dotarliśmy do Mainou i dołączyliśmy do już siedzącej reszty rodziny. Okazało się, że chiringuito to po prostu bar na plaży, a ten należy do znajomego brata Cristiny. Zamówiliśmy hamburgery (espanol - hamburgesa) i powiem szczerze, że te były naprawdę dobre. Zwykła bułka (nie jak ta w McD), smażone mięsko, serek, pomidorek, mm... Bardzo smaczne. A do tego dzbanek pysznej sangrii... Siedzieliśmy tak śmiejąc się i rozmawiając. Księżyc cudownie odbijał się w wodzie. Fale co chwilę rozbijały się o kamienie. A ja siedziałam i starałam się zapamiętać każdy szczegół. Zapach morza, światło księżyca, dotyk piasku pod stopami, każdy uśmiech, ten wakacyjny klimat, tych ludzi. To już nigdy się nie powtórzy. Nigdy nie będzie już tak samo.
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Carlos
Image and video hosting by TinyPic
Cristina
Image and video hosting by TinyPic

Z turystycznych ciekawostek:
W Hiszpanii (a na pewno w tych trochę większych i dużych miastach) są wodopoje (nie wiem jak to nazwać). Stoją w wielu różnych miejscach i każdy może z nich korzystać. Dzięki temu w upalny dzień łatwo jest o chwilową ochłodę. Osobiście uważam, że to fantastyczna sprawa.
Image and video hosting by TinyPic
A teraz udam się na mój zasłużony odpoczynek. Adeu guapos!