13 sierpnia 2012r., g. 20.58
To już ostatni raz kiedy jestem w mojej kawiarni. To już
ostatni raz kiedy przechadzam się tymi uliczkami, kiedy widzę te miejsca, tych
ludzi. Wszystko jest już ostatni raz.
Zanim tu przyszłam pożegnałam się z dzieciakami. Z racji iż
tylko rodzice zawożą mnie jutro rano na lotnisko, chłopcy nie mieliby z kim
zostać, dlatego Cristina odwiozła ich na farmę. Zanim to się stało, zrobiliśmy
sobie urocze zdjęcia, a potem nadszedł czas pożegnań. Chyba nikt tego nie lubi,
a przynajmniej ja na pewno nie. Przytuliliśmy się mocno, dałam im wielkie
buziaki w czoła i venga va, a coche (dalej, do auta).Jeszcze zanim odjechali
dałam każdemu z nich po drugim całusie. Roger odwzajemnił się, całując mnie
mocno w policzek. Po Guillemie widać było, że jest naprawdę smutny. Cristina
widziała moją twarz i kazała mi już iść. Słusznie. Poszłam, a łzy same
napłynęły mi do oczu i spłynęły po policzkach. Madre mia… Możliwe, że już ich
więcej nie zobaczę. Jednak przez cały ten czas, przez te 6 tygodni przywiązałam
się do nich, nawet o drobinę, ale jednak. Nawet teraz gdy to piszę, co chwilę
się wzruszam i chce mi się płakać. Mimo tych złych momentów, które się
zdarzały, pamiętam głównie te dobre, to właśnie one są najważniejsze. Ten
uroczy śmiech Rogera, granie z Guillemem w Plants vs. Zombie, wspólne kąpiele w
basenie, rzucanie się balonami z wodą, czy bieganie po ulicy za motorem na
baterie. To właśnie jest ważne i warte zapamiętania. To co mnie tu spotkało,
jest nie do opisania. Przygoda jedyna w swoim rodzaju. Przygoda na całe życie.
Jestem wdzięczna tym ludziom, że przyjęli mnie tak ciepło. Traktowali mnie jak
członka swojej rodziny. Zaufali mi, opiekowali się mną, robili wszystko, bym
czuła się tu jak najlepiej. Jestem im za to dozgonnie wdzięczna. Miałam wielkie
szczęście, że na nich trafiłam.
14 sierpnia 2012r., g. 9.44
Za minutę mam planowany odlot, co w praktyce oznacza, że i
tak minie jeszcze trochę czasu zanim ruszymy na pas startowy.
Ta noc była długa, bardzo długa. Po tym jak się w końcu
spakowałam (o dziwno walizka domknęła się bez żadnego problemu, mogłabym tam
jeszcze wrzucić kilka rzeczy), umyłam się i położyłam spać. Niestety, emocje w
połączeniu z pracą mojego mózgu nie pozwoliły mi tak szybko zasnąć. Myślałam
dosłownie o wszystkim, przewracałam się z boku na bok i nic. W końcu się udało,
ale nie na długo. Po półtorej godzinie obudziłam się i ponownie nie mogłam
zasnąć, a pobudka o 6 rano. Efekt tego był taki, że spałam tylko 3h, a do tego
i tak wstałam przed budzikiem. Jak widać mój organizm w takich sytuacjach
działa jak chce i ma gdzieś to, że potem będzie wyczerpany.
(g. 9.55 - Nadal stoimy, poszukiwane są jeszcze dwie osoby,
które nie dotarły… Co za życie…)
Moja podróż na lotnisko zaczęła się jeszcze o zmroku, ale z
każdą minutą robiło się coraz jaśniej. (Zawiozła mnie tylko Cristina, bo Carlos
musiał iść do pracy). Po prawej stronie oglądałam piękne morze, a po lewej i na
wprost – góry. Wielkie pomarańczowe słońce wychodziło zza drzew i oświetlało
nasze twarze. No dobra, żeby nie było tak wspaniale, to prawda jest taka, że
waliło po oczach na maksa, aż nie dało się patrzeć. Ale widoki były piękne.
Dotarłyśmy, odprawiłam się i o dziwo moja walizka nie ważyła
wcale tak dużo jak sądziłam! Już obmyślałam plan, co po kolei będę wyjmować i
wkładać do bagażu podręcznego, by zmniejszyć jego wagę. Bardzo się zdziwiłam,
gdy waga wyświetliła raptem 26,5
kg !
(g. 10.02 – Zaraz ruszamy, zaginione osoby się nie
odnalazły. Zaczyna się przedstawienie – co, gdzie i jak w razie katastrofy.
Mimo iż widziałam i słyszałam to już naprawdę wiele razy i tak to oglądam.)
Cristina odprowadziła mnie do miejsca kontroli bagażu
podręcznego (dalej mogą iść już tylko podróżni), pożegnałyśmy się i poszłam.
(g. 10.09 – Wjeżdżamy na pas startowy, to już ostatnie chwile
kiedy widzę ten kraj.)
Zjadłam śniadanie, odwiedziłam sklep bezcłowy i zostało mi
już tylko 30 min., więc udałam się na końcową odprawę. Jak się okazało tłum
Polaków czekał już w zniecierpliwieniu tworząc ogromną kolejkę. Znowu siedzę przy
oknie (tak jak chciałam), obok mnie jest dwóch Hiszpanów, a przede mną znowu
Polka rozmawiająca po hiszpańsku ze swoim kolegą z owego kraju. Fakt, dziewcze
zna ten język, ale mówi w tak nużący sposób, że nie dość że człowiek przysypia,
to jeszcze od razu wiadomo, że jest z innego państwa. Skoro już opanowała
hiszpański, to teraz mogłaby się skupić na wymowie i charakterze wypowiedzi.
(Wiem wiem, ja kurde się znam, specjalistka od siedmiu boleści się znalazła).
Już nawet ja, mimo dość małego zasobu słów, staram się wypowiadać z tą
hiszpańską werwą, czasem krzykiem, zaciąganiem i podnoszeniem głosu (owszem,
nie zawsze, ale staram się). To po prostu trzeba poczuć. W szkole językowej Cię
tego nie nauczą. By się tego nauczyć, trzeba z tym obcować.
g. 10.20 – Pas startowy, gaz do dechy, wbija nieźle w fotel.
Lubię to uczucie kiedy nagle wzbijasz się w powietrze. Przełykasz ślinę by
odetkać zatkane pod wpływem ciśnienia uszy. Widzisz lotnisko, pola, góry,
morze. Samolot przechyla się raz w jedną, a raz w drugą stronę. Przez sekundę
się opuszcza, czujesz jakbyś spadał. Wszystko staje się coraz mniejsze i
bardziej odległe. Mijasz już pierwsze chmury. Widzisz białe malutkie statki
pływające po tym ogromnym niebieskim morzu. Dalej wzbijasz się coraz wyżej i
wyżej, ale już nie tak gwałtownie. To niesamowite dla pasażera, a teraz pomyśl
jak czuje się pilot. Ogląda cały ten błękit od przodu, przez wielkie okna.
Genialne.
Wyglądam jak zwykły turysta. Ale tak naprawdę nim nie
jestem. Jestem kimś zupełnie innym. Turyści nie doświadczają tego co ja. Nie
mówię, że są gorsi, a ich sposób wypoczynku jest zły. Nie. Ja po prostu nie
czuję się teraz wcale jak turystka. Nie chcę by tak mnie postrzegano. Bo to nie
to samo. Czuję się wspaniale. Odważyłam się, porwałam się na coś takiego i
udało się. Zrealizowałam swój plan. Zmieniam się. To ludzie mnie zmieniają,
otoczenie, miejsce w którym mieszkam. Czuję się w pewien sposób bardziej
dojrzała. Czuję się odważna, wiem że zrobiłam coś, o czym inni tylko myślą. A
ja to zrobiłam. Może to nic takiego, może ten wyjazd nie jest niczym wielkim. Z
jednej strony wcale nie czuję, bym dokonała czegoś wielkiego, z drugiej zaś,
gdy słyszę od kogoś, że podziwia mnie i to co zrobiłam, czuję że to wcale nie
taka drobnostka. W zasadzie nie wiem co myślę, co czuję. Wiem jedynie, że nie
żałuję. I to chyba jest najważniejsze.
Napisałam wczoraj list do mojej host rodziny. Tak było mi
łatwiej zebrać wszystko w jednym miejscu, by o niczym nie zapomnieć. Napisałam
jak bardzo ich lubię i jak jestem im wdzięczna za wszystko. Nasłodziłam im
porządnie, ale zasługują a to, więc dlaczego nie? Zostawiłam go na biurku w
moim pokoju. Mam nadzieję, że uśmiechną się podczas czytania tego listu.
g. 11.55
Jeszcze godzina i jestem w Polsce! To już tak niewiele.
Zawsze gdy skądś wracam mam myśli typu ‘jeszcze kilka godzin temu stąpałam po
hiszpańskiej ziemi, a teraz siedzę w moim kochanym domu’. To takie niesamowite,
że dzięki samolotom, podróżowanie jest tak szybkie i łatwe!
Wymieniliśmy się kontaktami i rozeszliśmy się w swoje strony. Możliwe że spotkamy się jeszcze tu w Warszawie.
Mam depresję popowrotową. Wczorajszy deszcz, chmury, brak słońca, zimno. Wszystko jest takie szare i smutne. Chcę wrócić do Hiszpanii. Nie wiem co się ze mną dzieje, bo czuję że to nie tylko chodzi o temperaturę, ale o coś więcej. Boję się tego. Poczekamy trochę czasu i zobaczymy jak będzie dalej. Ale źle się czuję.