sobota, 4 sierpnia 2012

Tarragona

Image and video hosting by TinyPic
Hola!
Mimo iż dziś jest sobota, to miałam cały wolny dzień. Guillem pojechał na wieś z kolegą, a Roger do dziadków na farmę. A ja udałam się do Tarragony, miasta w którym są jeszcze pozostałości po starożytnych Rzymianach. Ale zanim to nastąpiło trafiłam na targ. Co sobotę rozkładają się handlarze. Sprzedają wszystko. Od ubrań, przez buty, jedzenie, garnki, dywany aż po ptaki czy króliki. Krążąc wokół stoisk natrafiłam na takie, gdzie sprzedawane były płyty. Nie zastanawiając się długo wybrałam pierwszą lepszą, a na niej same hity i muzyka disco. To moja pamiątka z Hiszpanii. Będąc we Francji też tak zrobiłam. Nie chcę kupować jakiś obrazów, czy nie wiadomo czego, muzyka jest lepsza.
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Potem udałam się na pocztę. Znowu. Tym razem była otwarta (kto by pomyślał, że w piątek o godzinie 16 będzie zamknięta). Klimatyzowane pomieszczenie, 9 okienek z czego 3 czynne. Dużo ludzi w środku. Siedzą, stoją, wszyscy grzecznie czekają. I nie ma czegoś takiego jak to w Polsce bywa 'ee, panie, ja tu stałam' albo 'nie pchaj się babo, stań w kolejce'. Tu są numerki (takie proste, a jak genialne). Nikt na nikogo nie krzyczy, nie przepycha się. Kulturka. Gdy nadeszła moja kolej, poprosiłam o znaczki. Niestety, ale została mi odebrana cała przyjemność z wrzucania kartek do skrzynki, bo pani je zabrała i dodała subtelnie '4,90 poproszę'. Taa... I czerp tu człowieku przyjemność z drobnych rzeczy, gdy nawet kartek nie możesz sam wysłać.

g. 13.25
Jestem w drodze do Tarragony. Siedzę w klimatyzowanym autobusie. Obok mnie mężczyzna w różowej koszulce, z czapką na głowie i czarną reklamówką na kolanach. Delikatnie zerka na to co piszę. Siedzę tyłem do kierunku jazdy, w oddali widzę góry. Chcę zapamiętać to wszystko, a przynajmniej jak najwięcej. Naprzeciwko mnie siedzi starsza pani. Zadbana, ubrana na czerwono z beżową torebką w kwiaty. Obok niej kobieta z granatowymi kreskami pod oczami. Wszystkie miejsca są pozajmowane. Jestem już w Tarragonie, ale nie chcę wysiadać. Mogę nawet krążyć, ale chcę jechać dalej. Lubię takie momenty, obserwuję ludzi, zwracam uwagę na każdy szczegół, na każdy pierścionek na palcu, każde naderwane ramie torby, każdy uśmiech. Słońce ogrzewa lewą część mojego ciała. Światła. Stoimy w cieniu. Jedziemy dalej. Mijam banki, sklepy, restauracje, muzułmankę ubraną na czarno i ze spiczastymi złotymi butami. Dotarliśmy. Przystanek. Niestety muszę wyjść.

Wysiadłam. Stoją dwa autobusy, przed nimi sami muzułmanie. Czekają, a w rękach trzymają wielkie paczki i walizki. Dokąd oni z tym jadą? Nie mam pojęcia. Patrzą na mnie jak na intruza. Idę dalej. Kroczę ulicą Rambla Nova. Jest bardzo podobna do barcelońskiej Rambli, z tą różnicą, że tu nie ma tylu straganów i ludzi. Jest spokojnie i przyjemnie. Mój żołądek daje mi sygnały, że chce jeść. Szukam jakiejś przyjemnej restauracji. Nie mogę nic znaleźć.
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Trafiłam do Vieny. Teraz znowu ruszam w drogę. Dochodzę na sam koniec ulicy. Przed moimi oczami ukazuje się piękny widok. Cudowne morze w swej całej okazałości. Przybrzeżny turkus delikatnie przechodzi w coraz ciemniejszy granat. Słońce odbija się w falującej wodzie. Silny wiatr rozwiewa moje włosy. Idę wzdłuż, nagle zaczepia mnie jakiś facet. Pyta się skąd jestem. Mówię że z Polski. On, że piękna piękna. Idę dalej, do ruin rzymskiego amfiteatru. Przystaję by zrobić zdjęcie. Ja pitole. Przylazł za mną. Mówi po angielsku, prosi bym dała mu swój nr, chce się spotkać, pyta czy jestem na wakacjach. Mówię by sobie poszedł, a ten dalej prowadzi swój monolog, o tym jaka to jestem piękna, że możemy się umówić, pójść do hotelu. A ja coraz głośniej i dosadniej daję mu znać żeby sobie poszedł. Z każdą chwilą robię kolejny krok w stronę stojącej blisko grupy turystów. W końcu zrozumiał, że nic nie wskóra, chciał pocałować mnie w policzek, więc szybko odsunęłam się z odrazą na twarzy. Wreszcie poszedł. Odetchnęłam z ulgą. Nachalny, obleśny typ. Teraz czuję tylko niesmak. Nie mam ochoty więcej spacerować. Idę na kawę i lody.
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
To pierwszy raz kiedy kupuję tu lody w kulkach. Dawno nie jadłam tak dobrych orzechowych. Rozkoszuję się ich smakiem. Patrzę na prawo i myślę 'o nie...'. Tym razem to nie ten dziad, teraz żebracy. Dużo ich i często zbierają pieniądze. Chodzą od kawiarni do kawiarni. Ludzie nie zwracają na nich uwagi. Przy stoliku obok siedzi anglojęzyczna para (chyba para). Ona niezbyt urodziwa, on opalony i w białym podkoszulku. Żebraczka podchodzi do nich. Mówi i mówi, prosi i prosi, a oni nic. Gdy nagle ta dziewczyna mówi 'też bym chciała, żeby ktoś mi dał!'. Prawie nie wybuchłam śmiechem. Żebraczka poszła, a oni dalej rozmawiali. Ta Polka musiała żyć (lub żyje) przez dłuższy czas w Anglii, bo nie dość że jej angielski był bardzo dobry, to jeszcze miała brytyjski akcent. A tego nie nauczysz się w polskiej szkole językowej.
Image and video hosting by TinyPic
Minęło trochę czasu. Naprzeciwko mnie siedzą kolejni Brytyjczycy. Co za ironia. Facet. gruby i z ogromnym brzuchem. Siedzi na krześle ledwo się mieszcząc i przegląda kartę z deserami. On akurat mógłby już odpuścić sobie te lody... Z mojej lewej strony siedzi czteroosobowa niemiecka rodzina. Nie chcę powielać stereotypów, ale chłopak jest ładniejszy od swojej siostry.

Idę dalej. Wracam już do domu, bo nie czuję się dobrze mentalnie. Spacer dobrze mi zrobi.

Na przystanku nie ma rozkładu jazdy. Mam wrażenie, że panuje tu taka zasada: jeśli autobus przyjedzie, to dobrze, a już o jakiej godzinie, to nie jest istotne. Czekałam 50 min. Jadąc tu, niewiele mniej, bo 40 min. Znowu siedzę tyłem do kierunku jazdy, jako jedyna. Czuję na moim ciele wzrok wszystkich pasażerów. Reus. W końcu w domu.

A na płycie muzyka jest mniej więcej w stylu tej piosenki.