poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Ta ostatnia niedziela...

Image and video hosting by TinyPic 
Hola!

12 sierpnia 2012r., g. 11.32
Vamos a la playa! Właśnie siedzę w samochodzie, obok mnie Guillem. Co za zbieg okoliczności, jadąc tu, a dokładniej będąc w samolocie, trochę się nudziłam, więc przeszukałam filmy na moim komputerze i zaczęłam oglądać The Simpsons Movie. I teraz, dokładnie 6 tygodni później, moje dzieci oglądają ten sam film. To jakby taki wyznacznik. Wraz z tym filmem zaczynałam moją przygodę, a teraz ją kończę.
Tak tylko chciałam się tym podzielić.

g. po 13
Jesteśmy na miejscu, to miasteczko położone jakieś 100km od Reus. W wakacje mieszka tutaj wujek Carlosa ze swoją towarzyszką (nie wiem czy to żona) - Francuzką, nie mówiącą po hiszpańsku. Zanim tu przyjechaliśmy, ciągle słyszałam jakie to ładne miejsce, więc moje wyobrażenia było coraz barwniejsze z każdą minutą. Gdy dotarliśmy, moje płuca zatkało dziwne powietrze. Coś jakby zapach z centrum chińskiego - ciężki, specyficzny i lekko duszący. Jak się potem okazało to wszystko za sprawą upraw ryżu, który jest tutaj hodowany. Wujka nie było w domu, więc jedziemy dalej - na plażę. Pustkowie. Długa, zupełnie dzika, ubita i niezbyt urodziwa plaża.  Mijamy kolejne samochody i plażowiczów. Dojechaliśmy do miejsca gdzie morze jest z dwóch stron. Z jednej żółty, miękki piaseczek, z drugiej ciemna twarda ziemia. Wybierasz co chcesz. Moja familia zdecydowała się na tę gorszą wersję. Jest tu mnóstwo kitesurferów, kilka (chyba) meduz i trochę muszelek. Dobre w tym jest to, że panuje tu cisza i spokój.

Jednak idziemy na tą ładną plażę. Dzięki Bogu.

Poszliśmy się kąpać. Wchodzę powoli, idę ostrożnie, wokół jakieś drobne glony. Czuję przyjemny piasek pod stopami. O cholera! Nadepnęłam na coś i to się rusza! W mojej głowie automatycznie zaczęła działać wyobraźnia. Wytworzyła przeraźliwe obrazy morskich potworów. To mogła być ryba, albo meduza, albo nie wiem co jeszcze. Przez następne kilka metrów szłam bardzo powoli. Co jakiś czas machając panicznie stopami, gdy poczułam że coś mnie atakuje (nawet jeśli to był tylko glon). W końcu zapomniałam o tym i skupiłam się tylko na przyjemnym cieple wody i niesamowitym widoku. Stojąc w morzu widzę góry. Cudowne!

Jedyną rzeczą (poza morskimi potworami) która mi przeszkadza, to to że to morze jest tak potwornie słone. Bardzo nie lubię tego uczucia, gdy wychodzisz z wody, wysychasz i czujesz (a nawet widzisz) sól na swojej skórze. I nie ma mowy o rozczesaniu włosów. Bardzo tego nie lubię.

Potem pojechaliśmy do jakiejś restauracji, a tam spotkaliśmy się z wujkiem i tą kobietą. Po obiedzie, kawie i drugiej kawie w końcu zaczęliśmy wracać do domu. Podróż minęła mi bardzo szybko. Przejeżdżaliśmy przez naprawdę urokliwe nadmorskie miasteczka.
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic

13 sierpnia, g. 11.15
Wczoraj wieczorem dostałam wypłatę oraz extra money, bo jak powiedziała Cristina 'Kids are happy with you'. Dodatkowe 70e. Czuję że szykują się kolejne zakupy. Już i tak kupiłam kilka rzeczy - 3 bluzki, sweter, torebkę, buty, sukienkę i kilka dupereli. Wiem, że będąc w Polsce będzie mi szkoda wydać te pieniądze. A tak przynajmniej nie będę musiała ich brać od rodziców. Wiadomo, nie wydam wszystkiego, ale jednak te dodatkowe pieniążki dają mi poczucie, że nie przepuszczę całej sumy i wrócę z czymś do domu.

Poza tym chcę kupić kilka artykułów spożywczych, których nie ma w Polsce, jak np. horchata (to dziwne mleko). Dodatkowo, wybieram się dziś na chwilę do Salou, bo tylko tam znalazłam odpowiadającą mi koszulkę. Może i jestem wymagająca, ale nie chcę mieć tshirtu z napisem Salou albo Barcelona (tego jest od groma), bo nie czuję się związana ani z jednym ani z drugim miastem. Na szczęście znalazłam jeden sklep, gdzie były koszulki z napisem I <3 Espana (naprawdę trudno o koszulkę z jakimkolwiek napisem Espana). Tekst oklepany, ale czemu nie? Polubiłam ten kraj i na pewno jeszcze tu wrócę. Myślę że nie raz, bo w końcu to przecież nie tak daleko, a bilety lotnicze można znaleźć w naprawdę niskiej cenie.

Już jakiś czas temu znalazłam tu pewien mały sklepik. Raj dla cukiernika amatora. Jest tam wszystko. Blachy, noże, foremki, papilotki, szpatułki, barwniki, miarki, wałki, a wszystko w wielu rodzajach, rozmiarach i kolorach. I chyba w końcu skuszę się na metalową szpatułkę do tortów. Od dawna takiej szukałam i nigdzie nie mogłam jej za bardzo znaleźć. Wyniesie mnie to nawet mniej, niż gdybym zamawiała przez internet, bo tu nie płacę za przesyłkę. Aż nie wiem dlaczego w ogóle się jeszcze zastanawiam.

Wczoraj zaczęłam się pakować. Powiem tak, będzie bardzo trudno domknąć walizkę. Jeszcze jak dziś się obkupię w oczywiście niezbędne rzeczy, to nie wiem czy dam radę.

To już. Tak, to już ostatni dzień. To nieprawdopodobne jak ten czas szybko zleciał. Dopiero co tu przyjechałam, a już wyjeżdżam. Potwornie cieszę się z powrotu, ale też tęsknię za wszystkim co tu jest. Ta myśl, że ostatni raz jem tu śniadanie, ostatni raz idę na górę wywiesić pranie, widzę to rondo, te domu, te pociągi, ostatni raz idę do restauracji, to smutne, bo spędziłam tu naprawdę dużo czasu. Przyzwyczaiłam się do wszystkiego, polubiłam to miejsce. Wiem, że się powtarzam, ale w mojej głowie kłębi się mnóstwo myśli tego typu i mam mieszane uczucia. Chcę wracać, ale i nie chcę tego opuszczać. Nie wiadomo kiedy tu wrócę.

Jutro o tej porze będę już gdzieś nad Polską.