sobota, 7 lipca 2012

Es esto en Español o Catalan?

Image and video hosting by TinyPic
Si si, es mi nuevo tshirt. I przepraszam za tą dziwną twarz, ale jestem ciągle niewyspana, a to było tuż po obudzeniu się. I needed big changes, so here I am. Spain welcomed me. Ale tak, żyję i nic mi nie jest. Na potwierdzenie macie zdjęcie.

Hola amigos!

Jest godzina 15.45, zaczął dzwonić kościelny dzwon, powiewa lekki wilgotny wiaterek. Nie jest za ciepło, ani za zimno. Siedzę w jednej z kawiarni popijając słodkie ale zimne frappe. W koło sporo ludzi, mimo wszystko głównie Hiszpanie.
Jestem już po lunchu, zostawiłam dzieci u babci, bo i tak u niej jedliśmy i rozkoszuję się tą atmosferą, miastem, powietrzem, ludźmi i kulturą. Muszę powiedzieć, że naprawdę odpowiada mi taki styl życia. Mam tu na myśli zero pośpiechu, długie posiłki, spokojne życie. Tu sklepy zamykane są ok. 13, bo wszyscy idą na lunch. Otwierają się dopiero około 17. Przedtem w zasadzie nie ma co tu robić, gdzie iść.

Dziś jadłam dotychczas najciekawszy posiłek. Była to paella (czytaj: paeja). Jest to typowe danie hiszpańskie, mimo to, nie wiem na ile ta wersja jest oryginalna. Ale to tak samo jak z kotletami schabowymi. Niby to samo, a u każdego smakuje inaczej. Jednakże był to ryż z krewetkami, ośmiornicą (chyba) i małymi pałkami kurczaka. I nie powiem, było smaczne. Do tego obok (często tu tak jest) kawałki sałaty, pokrojone pomidory, czasem ogórek, czasem oliwki, a to wszystko polane oliwą i balsamico (tak tak, balsamico, ale tu smakuje zupełnie inaczej). Po obiedzie jak zwykle jest jakiś owoc. A muszę powiedzieć, że tu, owoce są naprawdę pyszne, dojrzałe, słodkie, po prostu idealne. Dlatego nawet nie jem tu zbytnio słodyczy, chociaż mogłabym razem z chłopcami, tylko wcinam te owoce. W Polsce nie ma takich dobrych.

Wiem, że to co piszę, często jest bez jakiegokolwiek ładu i składu, ale zazwyczaj piszę o tym co mi się aktualnie przypomni, więc przepraszam za ten chaos.

Otóż co się dzieje podczas dnia? Ostatnimi czasy nic nadzwyczajnego jak np. wyjazd na farmę czy na plażę. Jedyne co, to rozpoczęły się wojny o to kto ma siedzieć w namiocie. Jakim namiocie? Takim żółtym ze Sponge Bobem. Otóż Roger rozłożył go na środku salonu i od tego momentu, co jakiś czas jest problem, a dlaczego Guillem siedzi w namiocie, a dlaczego Roger nie, a dlaczego  Guillem nie pozwala wejść do środka Rogerowi, a dlaczego Roger dotyka namiotu itd. itd. Bywa trudno. Ale bywa i słodko, nie powiem, ale to tylko czasami :P

Image and video hosting by TinyPic

Poza tym, jeśli jestem w domu sama z chłopcami, i chodzi o coś trudniejszego niż zjedzenie obiadu czy pójście do basenu, używamy z Guillem Google translatora. Dzięki Bogu mam netbooka, dzięki Bogu jest wifi, dzięki Bogu on jest na tyle duży, że potrafi czytać, pisać i obsługiwać komputer. A tak mniej więcej wygląda to co muszę zrozumieć.

'coś, niech grać trochę szczura w KDPW bo Roger nie jest zły? tylko 13 minut r.'
'nic się nie dzieje, jak już mówiłem nie mogę grać, mogę go dostać lub kara, która trwa dłużej'
'i bardzo obraźliwe, bo nie sądzę
Roger NIE moze łaska, Tak?
nie, ale jeśli chcę, jeśli potrafisz'

(Chodziło o to, że Guillem chciał grać na nintendo, ale jak się okazało miał karę, a Roger i tak nie może, do końca tygodnia)

Nie dość, że większość ludzi używa tu Katalońskiego, a nie Hiszpańskiego (co naprawdę utrudnia i ciągle nic nie rozumiem), to jeszcze Google translator nie ułatwia sprawy na tyle na ile bym chciała. Ktokolwiek używał go kiedyś, wie dokładnie o co mi chodzi.

Tak mi się przypomniało, że będąc na farmie w pewnym momencie byłam przez chwilę zdezorientowana. Otóż Berta (lat 8), słodkim zachrypniętym głosikiem, dosadnie, głośno i wyraźnie powiedziała ‘kurwa’. Wiem wiem, po hiszpańsku to oznacza zakręt. Ale nie powiem, dziwnie się poczułam. Heh, trochę polskości w tym innym świecie.

A tak jeszcze co do wczorajszego dnia, to koło 19 pojechaliśmy z jają (babcią) do Salou Beach. Jest to nadmorski kurort. Bardzo przyjemny zresztą. Mnóstwo tam hoteli, straganów, ale i piękne plaże i nawet port. Mam tu kilka zdjęć robionych jedynie telefonem i do tego z samochodu. Ale wybiorę się tam na pewno jeszcze nie raz!

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Poza tym, muszę się poważnie zastanowić, co chcę jutro robić. Bo jak wiecie (albo i nie) jutro jest (w końcu) niedziela, czyli mój jedyny dzień wolny. Cały dla mnie. Po pierwsze, mam zamiar się wyspać, bo jak możecie zobaczyć na zdjęciu, mam ogromne wory pod oczami, bo codziennie śpię za mało. Dlatego niedziela, to mój dzień święty. Trzeba go wykorzystać w pełni i do tego dobrze. Myślałam czy by po prostu nie pochodzić po Reus, spokojnie, gdy sklepy są otwarte (hmm, chociaż nie wiem czy jutro są otwarte, bo to niedziela…), zobaczyć wszystko co mnie interesuje, pojechać do Salou Beach, wtopić się w tłum turystów, robić zdjęcia i kręcić filmy. Bo niestety, ale minusem samotnych wyjazdów jest to, że gdy chcesz iść do toalety w pociągu, czy wykąpać się w morzu, nie możesz, bo masz bagaż. Mniejszy, większy, ale jednak. I wiadomo, nie zostawię torby z aparatem, pieniędzmi, dwoma telefonami, mp3 i innymi bzdurami na plaży. Dlatego możliwe, że jutro po prostu będę jak śmieszny japończyk, ciągle z aparatem w ręku i uśmiechniętą japką. I dobrze, mi to sprawia przyjemność, a przecież o to chodzi. Gdy wychodzę sama do miasta, po prostu się przejść, nawet na godzinkę, naprawdę mi dobrze. Z uśmiechem na twarzy kroczę w rytm muzyki. Nawet teraz, idąc do kawiarni, uśmiechałam się pełną gębą, a co więcej, jacyś chłopcy siedzący na ławce udawali, że grają na perkusji, uśmiechnęłam się do nich, a oni do mnie. I o to chodzi, bo uśmiech to wspaniała rzecz.

Z takich ciekawostek to zauważyłam, że tutaj często gdy ktoś zamawia kawę, podawana jest ona w małej filiżance. Mocna, ciemna kawa. A obok dostają szklaneczkę wraz z kostkami lodu. Przelewają do niej kawę i piją. Nie wiem czy to coś specjalnego, możliwe że robią tak by w ciepłe dni napić się czegoś pobudzającego i jednocześnie zimnego.

A co do Hiszpan, to Cristina nie raz powtarzała, że tu kradną. Nie chodzi o Reus, ale ogólnie o Hiszpanię. Opowiadała o Lindzie (poprzedniej Au pair), którą okradli w supermarkecie. Zabrali jej całą torebkę, z paszportem, ubezpieczeniem, pieniędzmi, telefonem, ze wszystkim. A był to dopiero jej drugi tydzień tutaj. Ale wszystko dobrze się skończyło, bo policja znalazła tę torebkę. Dziś dowiedziałam się też, że i Kamilę okradli podczas jej pobytu w Hiszpanii. No ładne rzeczy się tu dzieją. Ale to pewnie okradają turystów. Nie trudno zauważyć kto nim jest, a kto nie. Mimo to, nie przyczepiałabym Hiszpanii łatki złodziei. Obecne jest to na całym świecie i nic w tym nadzwyczajnego.

Mogę się pochwalić, że mimo iż nie chodzę głodna, i momentami czuję że zjadłam naprawdę dużo, wcale nie przytyłam. A nawet schudłam 2 kg. Pretty nice. Zobaczymy jak to będzie potem, a tym bardziej gdy wrócę, ale por que no, hę?

Na dziś to już koniec. Jutro wolny dzień. Zobaczymy co będzie. A na razie, trzymajcie się ciepło! Wiem wiem, że w Polsce są upały, tak tylko chciałam zagaić rozmowę :P