poniedziałek, 9 lipca 2012

Salou Beach

Image and video hosting by TinyPic

Hola! Que tal?

Wczoraj był mój pierwszy, całkowicie wolny dzień. Spędziłam go tak jak chciałam. Tuż przed lunchem cała rodzinka zawiozła mnie do Salou Beach. Rodzice pokazali mi gdzie mam wsiąść w powrotny autobus, przypomnieli bym używała kremu do opalania i odjechali. A ja zostałam sama. Z torbą wypchaną po brzegi ruszyłam wraz z tłumem turystów. O tak, to jest to. Dobra muzyka, słońce, plaża, morze, stragany i mnóstwo ludzi. To jest to czego mi brakowało. Taki najzwyklejszy wakacyjny dzień nad morzem. Zresztą chyba każdy wie o co mi chodzi.

Moją wycieczkę po Salou Beach rozpoczęłam od szukania restauracji. Przyzwyczaiłam się już, że w okolicach godziny 13 jem lunch (który wygląda jak nasz obiad), dlatego też zaczęłam odczuwać lekkie burczenie w brzuchu. Bądź, co bądź, była to już 13.30. Mimo to, nie mogłam się oprzeć wchodzeniu do prawie każdego sklepiku. Zanim znalazłam odpowiadającą mi restaurację, minęło mnóstwo czasu. Po jedzeniu poszłam na plażę. Rozłożyłam ręcznik na piasku i leżąc, oglądałam ludzi grających w siatkówkę. Potem sama do nich dołączyłam. A gdy skończyliśmy grać, poleżałam jeszcze trochę na plaży. Następnie udałam się na ciąg dalszy spaceru po Salou Beach. Przeszłam je wzdłuż i wszerz. Po drodze napotkałam big aerobik. Na małej scenie stał facet i wykonywał ćwiczenia w rytm muzyki, a na dole bacznie naśladujący go tłum ludzi. Wyglądało to bardziej jak jeden wielki taniec aniżeli aerobik, ale każda forma ruchu jest dobra, więc to się chwali.

Image and video hosting by TinyPic

Potem poszłam zobaczyć łódki przycumowane w porcie. Posiedziałam trochę na wielkich przybrzeżnych kamieniach i stwierdziłam że to już pora na churros. Otóż szukając restauracji trafiłam na miejsce gdzie było ono robione, więc nie mogłam sobie odmówić. Szczególnie, że jest to kolejne typowe hiszpańskie jedzenie. Jakie było? Było dobre, to fakt, ale zupełnie inne w smaku i wyglądzie od tego, które robiliśmy na lekcję geografii. 2 € = 6 kawałków.

Image and video hosting by TinyPic Image and video hosting by TinyPic

Przechadzając się po kurorcie trafiłam też na pewien autobus, w którym można było kupić oryginalne stroje i gadżety związane z FC Barceloną. Koszulki, torby, buty, czapki, magnesy, kubki, długopisy. Otóż prawda jest taka, że wszyscy tu są kibicami tego klubu. Ostatnio rozbawiło mnie, gdy odkryłam, że moja rodzinka ma parę (lub 2) sztućców z logo Barcelony. Po co i skąd to ja nie wiem. :P

Image and video hosting by TinyPic Image and video hosting by TinyPic

Pierwszy raz jechałam tutejszym autobusem międzymiastowym. Bilety kupuje się u kierowcy, a są nimi zwykłe paragony. Za przejazd z Salou do Reus zapłaciłam 2,50. Trochę drogo, ale co poradzić. 
A jak te autobusy wyglądają? Są zwykłe, prawie takie jak nasze dalekobieżne, tylko siedzenia są inne. Twarde, plastikowe, takie jak w naszych miejskich autobusach. 

Image and video hosting by TinyPic

A co do turystów tutaj, to większość to Rosjanie, jeszcze trochę Anglików i Francuzów. Widać to też po restauracjach, gdzie umieszczone są duże banery z rosyjską cyrylicą, ale i po twarzach. Bądź co bądź, ale rosyjska uroda jest charakterystyczna.

Będąc jeszcze w Salou, nie powiem, ale dowartościowałam się. Cudowne jest to, gdy przechadzasz się ulicami, a za Tobą oglądają się faceci. I to nie dlatego, że papier toaletowy przyczepił Ci się do podeszwy (jak to bywa w głupkowatych amerykańskich filmach), tylko bo naprawdę im się podobasz. Me gusto mucho. A ja, jak to ja, miło się do nich uśmiecham i tyle. Mi to sprawia radość, a oni są bardzo zaskoczeni, ale też odwzajemniają uśmiech. Naprawdę super sprawa. 

Nawet tutaj w Reus co jakiś czas się to zdarza. Idąc do centrum zawsze mijam małą kawiarnię/bar, gdzie na czerwonych plastikowych krzesełkach siedzą starsi panowie, a dokładniej 50+. Za każdym razem któryś z nich się odwróci, albo coś powie. Ale wczoraj nawet jakieś chłopaczki na rowerach się podjarały, gdy się do nich uśmiechnęłam. I jeden prawie wjechał w słup. Dobra, dobra, kończę ten temat, bo chwalę się jakbym nie wiadomo jak boska była, ale prawda jest taka, że uśmiech czyni cuda.

A wieczorem, po kolacji Cristina przypomniała sobie, że przecież nie spróbowali jeszcze Żubrówki którą im przywiozłam. Wyjęła szklanki do brandy (bo tylko takie miała), wrzuciła po 3 kostki lodu, a Carlos polał. Mówiłam że dziękuję, że nie chcę, ale i tak mi nalali. Tylko powąchali, a ich twarze się skrzywiły. Wypili łyk i po chwili wydobyli z siebie głębokie 'aaaach...'. To mówiło samo za siebie. Powiedzieli, że kurczę, naprawdę mocne. Zapytali się czy w Polsce ludzie piją to bez niczego. Byli pod dużym wrażeniem, gdy powiedziałam że tak. Swoją drogą, nie sądzę by szybko to wypili. Pewnie po moim wyjeździe wyleją to do zlewu.

I tu na koniec jeszcze kilka zdjęć z Salou.
Image and video hosting by TinyPic Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic Image and video hosting by TinyPic

I specjalnie dla Gopinata, piosenka na koniec posta :P