sobota, 21 lipca 2012

Vamos a la playa

Image and video hosting by TinyPic 
Hola guapos!

Mój dzień rozpoczął się jak co dzień, nic szczególnego, ale tuż przed lunchem, poznałam drugą siostrę Cristiny. Lourdes, bo tak ma na imię, zabrała nas do swojego domu. Tam poznałam jednego z jej synów Eduarda, jego dziewczynę, a także męża Antoniego. Po lunchu i długim odpoczynku, a dokładniej po 17, zebraliśmy się na plażę. Pojechaliśmy do Cambrils. Jest to kolejne (tak jak i Salou) miasteczko położone tuż nad morzem. Plaża i morze nie były szczególne - gruboziarnisty piasek i pełna traw i nawet śmieci woda. Mimo to, było bardzo miło, a Lourdes i Antonio zajmowali się mną jakbym była ich rodziną. Zresztą wszyscy tak mnie tu traktują.
Swoją drogą, widać jaką oni ogromną miłością darzą chłopców. Ich dzieci są już dorosłe (20 i 25 lat), dlatego tak bardzo lubią bawić się z tymi dzieciakami, zajmować się nimi.
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Doszłam do wniosku, że się starzeję i nie mam tu znajomych. Zamiast pływać w morzu (a zawsze uwielbiałam przesiadywać długie godziny w wodzie), leżałam na ręczniku i czytałam książkę (tak, tak ja i książka czasem się kumplujemy). Fakt, chwilę się kąpałam, ale szybko wróciłam na plażę i opalałam mój blady tyłek. Dodatkowo, nie mam za bardzo tu z kim rozmawiać, gdzieś wyjść. I tak się bardzo cieszę, bo dziś sporo pogadałam sobie z Eduardem i było miło i sympatycznie. Mimo to, nikogo tu nie znam tak naprawdę. Fakt, poznałam wiele osób. Ze dwa dni temu kilku skejtów (chciałam nakręcić jak robią jakieś triki), dziś grałam na plaży w siatkę i poznałam kolejnych chłopaków, ale prawda jest taka, że albo ja nimi (czasem), albo oni  mną nie są szczególnie zainteresowani. Mimo miłych, acz powierzchownych rozmów, nic się więcej nie dzieje. Mam tu na myśli jakiś dalszy kontakt, by się spotkać, pogadać. Szkoda, bo brakuje mi kontaktu z ludźmi w wieku zbliżonym do mojego. I to nie kwestia nieśmiałości czy języka, widocznie nie trafił swój na swojego. 
Image and video hosting by TinyPic
A wracając do domu, wstąpiliśmy do Vieny. Nie wiem jak to nazwać. Niby fast food, z drugiej zaś strony restauracja. Otóż sprzedawane są tam głównie kanapki. Różne składniki, kształty i smaki. Z zewnątrz, ale i wewnątrz nie wygląda to jak typowy fast food. Na ścianach złoto, z sufitu zwisają duże żyrandole, kelnerzy (a raczej sprzątacze) noszą kamizelki z wyhaftowanymi kwiatkami, na podwyższeniu stoi fortepian, a z głośników słychać muzykę klasyczną. A Ty jesz kanapkę z kurczakiem i popijasz colą. Dziwne połączenie. Ale jedzenie było smaczne, a miejsce ciekawe. 
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Jeszcze tylko napomknę, nie wiem jak w Polsce, ale tutaj coraz częściej słychać w radiu tę piosenkę.