wtorek, 31 lipca 2012

Czwarta niedziela i ach te dzieci...

Image and video hosting by TinyPic
Hola!

29 lipca 2012r., g. 17.48
Moją czwartą niedzielę spędzam bardzo przyjemnie. Bo czemu miałoby być inaczej?
Już jakiś czas temu słyszałam opowieść, jak to w każdą niedzielę, od jakiś 40 lat, cała rodzina zjeżdża się na farmę, gdzie ciocia Anjelita gotuje wielką paellę. W końcu i ja ją spróbowałam.
O 13 razem z Cristiną i Guillemem przyjechaliśmy na farmę. Carlos i Roger byli już tam wcześniej, bo zapylali chore palmy. Przywitaliśmy się z dziadkami i poszliśmy na tyły domu. A tam była już reszta rodziny i duży, murowany piec. Stała przy nim ciocia Anjelita z podwiniętymi brązowymi spodniami i w czarnym fartuchu z uroczym napisem 'I love cooking'. Mieszała gotującą się paellę. Potem razem z wujkiem chwycili tę wielką patelnię i zanieśli ją do jadalni. Wszyscy zasiedli do stołu, a siostra Carlosa nakładała na talerze naprawdę ogromne porcje. Mimo iż jedzenie było smaczne, to nie dałam rady pochłonąć wszystkiego. Potem na stół wjechał melon. A w Hiszpanii są one wielkości mniejszego arbuza. Byłam już pełna, ale zajadałam się melonem, bo myślałam, że to już koniec. Ale nie. Babcia przyniosła ciasto, a raczej coś jak tort. (Jak się również okazało, dziś przypada 17 rocznica ślubu Cristiny i Carlosa.) Potem przyszła pora na kawę, a po niej poszliśmy zapylać palmy. Gdy skończyliśmy, Cristina z dziećmi zawiozła mnie do Salou Beach i oto właśnie tu jestem.
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Siedzę w Yogurtlandii i jem mrożony jogurt z owocami i różnymi posypkami. "Frozen Yogurt - a healtier alternative to ice cream (low fat, low calorie, high calcium)" - takie hasło widnieje w ich karcie. Nie powiem, dzięki temu miałam mniejsze wyrzuty sumienia, że jem te lody. Obsługa jest bardzo miła, sympatycznie sobie pogadaliśmy o moim hiszpańskim i dlaczego w ogóle tu jestem.
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Spacerując po Salou, kupiłam już kilka rzeczy, które chciała, ale jeszcze nie wszystko. Niestety, ale nie znalazłam jeszcze żadnej na tyle fajnej koszulki by ją kupić. Ale znajdę jakąś, bo chcę mieć kolejną do kolekcji.

Tak mi się przypomniało, że gdy Julia u nas ostatnio nocowała, to opowiadała mi o jej wycieczce szkolnej. A teraz weźcie paczkę chusteczek i nie wstydźcie się płakać, ale w Polsce takich wycieczek nie ma i nie będzie.
Jest to rocznik 96, a więc 16 letnie dzieciaki. Pojechali na 8 dniową (tak, aż 8 dni!) wycieczkę na Teneryfę (tak, na Teneryfę - hiszpańska wyspa). Coś tam zwiedzali, ale ogromną część czasu spędzali na plaży. Co więcej, nauczyciele powiedzieli, że nie chcą widzieć, że oni palą czy piją. Po kolacji, czyli około 10 wieczorem, wychodzili do miasta i robili praktycznie co chcieli, a więc imprezowali. I nic się nie stało, gdy wracali do hotelu o 3 nad ranem. Dla wychowawców ważne było by odhaczyć na liście wszystkie nazwiska, co równało się z tym, że cała dzieciarnia wróciła. Takie mini wakacje spędzone z klasą, tylko że w ciągu roku szkolnego.
Nie wiadomo czy się cieszyć czy nie, bo trochę to jednak przerażające. Z drugiej zaś strony, dla dzieciaków to mega opcja.

Zrobiłam sobie rapsa. Tak tak, są wakacje i trzeba z nich korzystać. Niestety tanie to to nie było. Całe 10e. Ale dostałam dziś wypłatę, to sobie mogę pozwolić. No nic, ma się niby trzymać 6 miesięcy, ale wiadomo, że zdejmę to szybciej, bo włosy odrastają i nie wygląda to dobrze.
Gdy ta kobieta mi to robiła, ciągnęła te włosy tak mocno, że myślałam, że je wyrwie. No nic, na razie mam czarne, żółte i niebieskie sznurki we włosach. I fajnie, cieszę się.
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
31 lipca 2012r., g. 19.42
Nie trudno zgadnąć gdzie jestem. Tak, znowu w mojej kawiarni. To miejsce jest wyjątkowe. Teoretycznie zwykła cafeteria, ale dla mnie to sposób na relaks. To tu odpoczywa moje ciało i dusza. Mogę spokojnie usiąść i niczym się nie przejmować. Nie ma tu nigdzie krzyczącego Rogera i piszczącego Guillema.
Dziś naprawdę byli bardzo denerwujący. Nie wiem o co chodzi, ale jakby oboje się wściekli. Jeden piszczał i warczał na drugiego, ale i na innych również. Co chwilę były jakieś sprzeczki. O piłkę, o hulajnogę, o kanał telewizyjny, o to kto idzie pierwszy, o przycisk w windzie, o krzesło, o komputer. Madre mia! Kurde, ile można?! Totalne bzdury, a oni jęczą, krzyczą i płaczą cały dzień. Już naprawdę mam ich dosyć na dziś. Czasem chcę po prostu uciec. Zamknąć się w pokoju, włączyć muzykę, odciąć się od tego. Ta kawiarnia jest właśnie takim miejscem, gdzie chociaż na chwilę mogę odzyskać równowagę i spokój.

Dziś, momentami byłam już na skraju wytrzymałości. Ale muszę powiedzieć, że mam naprawdę dużo cierpliwości. Oooj tak... Niewyobrażalnie dużo. I cały czas ćwiczę ją z chłopcami. Ale za specjalnie nie cieszy mnie ten fakt.

Swoją drogą, czasem mam wrażenie (nie wiem czy słusznie), że Roger mnie nie szanuje. Fakt, bywa miło i sympatycznie, a nawet i uroczo. Mimo to, często odnosi się do mnie w bardzo nieprzyjemny sposób, a nawet próbuje mi rozkazywać. Co to ja jestem, jego służąca? Owszem, są rzeczy w których trzeba mu pomóc (chociaż i tak potrafi się drzeć, że on sam to zrobi, mimo iż wiadomo że nie da rady), lub za niego zrobić, ale są i takie, które mógłby wykonywać sam. A on do mnie tylko 'podnieś!', 'weź!', czy 'idź tam!'. Żadnego proszę, ani dziękuję. Jakbym była na jego posyłki. I mówi do mnie głosem pełnym pretensji, a jego twarz i cała postawa mówią 'jak tego nie zrobisz, to zaraz wpadnę w furię!'. Czasem mam serdecznie dość tego dziecka...

Czasem zastanawiam się, jak to robię, że wstaję następnego dnia i z zapałem i energią budzę chłopców. Bywa trudno, dlatego nie wiem skąd czerpię siłę.

Jak dla mnie, to ten dzień mógłby się już skończyć. Jestem zmęczona. I dziś z wielką niechęcią wracam do restauracji. Oby Cristina wróciła z nami do domu.

g. 23.09
Wszyscy zostaliśmy w restauracji do samego zamknięcia. Nie było źle, ale w końcu odpoczywam, siedzę w moim pokoju, słucham muzyki i obserwuję co się dzieje za oknem. Zaraz idę spać, bo nie mam już na nic siły. Jeszcze tylko tak wtrącę, gdy wracałam do domu z Carlosem, on zapytał się mnie nagle czy przyjeżdżam w przyszłym roku. Powiedziałam że nie wiem. Ale zrobiło mi się miło, bo

A teraz hiszpańska piosenka. Tylko po części, bo trochę jest po angielsku i ponoć trochę po katalońsku (Guillem tak powiedział). No, ale jest hiszpańska. Taka pozytywna, by nie było tak negatywnie.