piątek, 27 lipca 2012

Niños, vamos.

Image and video hosting by TinyPic

Hola!

Wczoraj rano byłam z Rogerem u sąsiadów. Małżeństwo, jak się również okazało, mają dorosłego syna. Oboje są bardzo mili, ale rano w domu jest tylko mąż. Oprowadził nas po całym domu, który jest naprawdę gustownie i modnie urządzony. Układ pomieszczeń jest ten sam, co w domu mojej host rodziny, ale wygląda zupełnie inaczej. Mimo to, Rogera najbardziej zainteresowały dwa pomieszczenia. Garaż, w którym stał niebieski motor, oraz pokój, gdzie na całych ścianach były zawieszone półki, a na nich małe modele samochodów i motorów. Rogerowi aż się oczy świeciły, gdy widział to wszystko.

Mimo iż moja host rodzina zna tych ludzi (i jeszcze może ze 2 rodziny), to mam wrażenie, że reszty sąsiadów z tej ulicy w zasadzie nie zna. Wszyscy mieszkają dosłownie ściana w ścianę, ale nie słychać i nie widać by ktoś mówił sobie wzajemnie 'hola'. Żyjesz wśród ludzi, a nawet ich nie znasz.
Image and video hosting by TinyPic
Co jeszcze tu jest, czego u nas nie ma? Chleb tostowy bez skórek. Ja przynajmniej takiego w Polsce nie widziałam. Ale kojarzy mi się to z rozpuszczonymi, rozwydrzonymi, grubymi amerykańskimi dziećmi, które wpadają w szał gdy dostaną kanapkę ze skórką. Ale to tylko moje skojarzenie.
Poza tym, na parówki mówi się tutaj 'frankfurt'. Np. mama, quiero frankfurt - mamo, chcę parówkę.
Ponadto w restauracjach czy barach można kupić tosta. A taki z szynką i serem nazywa się 'bikini tost'. Nie mam pojęcia czemu.
A ostatnio miałam problem by znaleźć zwykłą śmietanę w supermarkecie. Sprawdziłam w translatorze hasło 'kwaśna śmietana' - 'crema agria', ale zapamiętałam tylko crema. Najpierw próbowałam ją znaleźć sama, ale zdezorientowana obecnością jedynie jogurtów poddałam się i zapytałam sprzedawczynię. Ta, nie wiedziała o co mi chodzi, przeszłyśmy pół sklepu i nic. Okazało się, że niby kasjer zna angielski (w praktyce wyglądało to zupełnie inaczej). On też nie wiedział o co mi chodzi. Następnie wyszło na jaw, że klient stojący przy kasie zna angielski. A i tak nie wiedział o co mi chodzi. Finał był taki, że prawie pół sklepu było zaangażowane w poszukiwanie śmietany, gdy w końcu sprzedawczyni przyniosła mi półlitrowe opakowanie. I tak, to była normalna śmietana. Aczkolwiek znacznie kwaśniejsza niż nasza.

Jeszcze odnośnie jedzenia, to w Hiszpanii bardzo popularne jest 'tapas'. Są to tak naprawdę przekąski. Dużo, małe kawałeczki i na jednym talerzu. Wszystko jest dla wszystkich. Obecni przy stole jedzą ze wspólnego talerza. I rzeczywiście, non stop ktoś to zamawia. Wczoraj np. jadłam w ten sposób kolację z dziećmi. Małe kawałki smażonych ziemniaków, pan (bagietka) i małe kiełbaski (mają swoją nazwę, ale jej nie pamiętam). Przyjemne jest takie jedzenie.

A teraz zupełnie o czymś innym. Otóż z racji klimatu, normalnym jest, gdy kobieta będąc np. w kawiarni sięgnie do torebki, wyjmie wachlarz i zacznie się wachlować. Nie jest to źle widziane, a w moim mniemaniu, często wygląda to dumnie. Kobiety te robią to z klasą. Aż miło się patrzy.

Idąc wczoraj do mojej kawiarni, przemierzając Placa de Prim (Plac Prima), natrafiłam na występ młodzieżowo - dziecięcej orkiestry. Wokół stał mały tłumek, ale nie było to nic wyjątkowego. Ale tak, zrobiłam zdjęcie, co by urozmaicić posta.
Image and video hosting by TinyPic
I jeszcze taka kolejna mała, nie istotna informacja. Nie trudno zauważyć, ale w całym Reus roi się od policji. Non stop patrolują całe miasto. Autami, motorami, pieszo, a raz widziałam nawet, że konno. Można więc czuć się tu bezpiecznie. Teoretycznie.
Image and video hosting by TinyPic
To jakaś reusowska uliczka nocą.
Czasami gdy tak patrzę na te moje dzieciaki to śmiać mi się chce. Gdy oglądają telewizję, są jak zaczarowani. Są tak niesamowicie skupieni, że gdybym chodziła nago po domu, nawet by tego nie zauważyli. A gdy czasem oglądają bajki przy śniadaniu, muszę im przypominać by jedli, bo oni się jakby 'zawieszają'. I siedzi takie dziecko nieruchomo, z otwartą buzią i tępym wzrokiem. I nagle mówię 'E, Roger, come por favor' (E, Roger, jedz proszę), a ten potrząsa lekko głową, rozgląda się i zaczyna jeść. A cały cykl powtarza się i powtarza.

A ostatnio znowu rozczulił mnie młodszy z chłopców. To była bodajże sobota. Zostałam z dzieciakami sama na noc. Roger nie mógł zasnąć (jak zawsze zresztą), ale myślałam że już po 12 w nocy będzie spał. Dlatego poszłam do jego pokoju by zgasić mu światło. Zaglądam, a on leży na łóżku jak glista na mrozie, smutny i zmęczony i mówię do niego 'Roger, spróbuj zasnąć', a on słodkim, cichutkim głosikiem powiedział 'I Ty też'. To było jakieś takie urocze, że o jejku.

 Dziś jest piątek, który szybko zleci, potem sobota i niedziela (a ona to już w ogóle szybko mija). Więc w zasadzie zostały mi już prawie tylko 2 tygodnie. To już tak mało. Jakoś ten czas potwornie szybko leci. Tak naprawdę zaraz będę w Polsce. Wrócę do normalnego życia. A to wszystko pozostanie tylko w moich wspomnieniach i na zdjęciach. Dziwnie się czuję na myśl o powrocie. Z jednej strony bardzo się cieszę, ale z drugiej dobrze się tu czuję, jestem zadowolona z mojego tutejszego życia. Ale chcę też spędzić trochę czasu ze znajomymi, rodziną, polenić się cały dzień, nie musieć nic robić, nie musieć wstawać o konkretnej godzinie. Dlatego bardzo się cieszę, że niedługo wracam, ale też aż tak bardzo nie chcę tego zostawiać, bo ta rodzina to wspaniali ludzie.

I zaczęło padać, całkiem mocno, ale pewnie zaraz przejdzie.
No nic, idę, bo już późno.