Strasznie mi miło, gdy czytam jaki to fajny i przyjemny jest mój blog. Ale nie daję rady pisać codziennie, bo po prostu nie mam czasu. Zazwyczaj kładę się do łóżka między 23, a 24. Gdy zaczynam pisać najwcześniej zasypiam o 1, a czasem o 2. Poza tym powinnam wstać o 8.30, jednak w praktyce najczęściej wychodzi 9. Mimo to, dzień w dzień jestem nieprzytomna. Mniej lub bardziej, ale jednak tak. Ale przejdźmy do konkretów. Dziś będzie kulinarnie.
Ostatnio na lunch znowu była paella. Tym razem jedliśmy w restauracji. Mogę śmiało powiedzieć, że nie przepadam za ośmiornicą. Dało się ją zjeść, ale nie przypadła mi do gustu. Poza tym Roger jadł ślimaki. Aż ciężko mi było patrzeć. Wyciągał je ze skorupek małym drewnianym patyczkiem, odrywał końcówkę i zjadał z uśmiechem na twarzy. Nawet teraz na samą myśl o tym czuję niesmak. Oczywiście, co kraj to obyczaj, ponadto nie jest to nic nadzwyczajnego, w końcu ludzie na całym świecie jedzą ślimaki. Jednak jest to coś takiego, czego prędko nie spróbuję.
Hiszpanie do wszystkiego jedzą el pan, czyli po prostu chleb, który tak naprawdę jest bagietką. Je się go dosłownie do wszystkiego. Nie ważne czy to zupa, paella, czy mięso z ziemniakami, zawsze pada krótkie pytanie 'quieres pan?' (chcesz chleb?). Swoją drogą, nie widziałam tu jeszcze ani razu zwykłego chleba jak nasz. Są bagietki, bułki, bułeczki i wiele innych, ale prostego chleba nie. Jedyny chleb jaki tu jest to tostowy, który można kupić w każdym supermarkecie.
Wczoraj wieczorem razem z Cristiną zrobiłyśmy jedno z wielu tradycyjnych dań hiszpańskich - tortilla de patata. Jest to nic innego jak duży omlet z ziemniakami i cebulą w środku. Przygotowanie jest bardzo proste. Smaży się pokrojone w kostkę ziemniaki i cebulę, a potem dodaje się rozbełtane jajka. Wszystko to robimy na patelni i gotowe. Jak smakuje? Hm. Jest dobre, ale nie jakieś wybitne. Poza tym jest naprawdę sycące, oj tak.
Lecę, bo dziś idziemy do fryzjera!