czwartek, 26 lipca 2012

Hablas Español? No.

Image and video hosting by TinyPic 
Hola!

25 lipca, g. 16.15
Leżę na ręczniku, trawa przyjemnie łaskocze mnie w stopy. Słychać przyjemny szum wody, a słońce wychodząc zza chmur, ogrzewa moje ciało. Jestem na basenie publicznym.

Niestety, ale trzeba zapłacić, i wcale nie tak mało. Za osobę dorosłą 4,80e, a za dziecko takie jak Guillem (nie wiem jak to jest podzielone na niemowlaki, starszaki czy młodzież) - 3,60e. Ale nie powiem, basen jest porządny, woda czysta, trawa przystrzyżona, są ratownicy, bar, palmy. Nie mam żadnych zastrzeżeń.

Spotkaliśmy tu Cristinę (siostrę Carlosa) wraz z córeczką. Fajnie, bo Guillem ma się z kim bawić.
A ja chcąc, nie chcąc zaczęłam tkwić w dziwnym stanie. Niby to sen, ale jednak jestem świadoma wszystkiego co się wokół dzieje. Jednak tkwię w nim na tyle mocno, że nie mam siły przekręcić się na brzuch.
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Ostatnio znowu byliśmy w Salou. Światła, hotele, sklepy, stragany, mnóstwo ludzi. Wszyscy wystrojeni jak na Boże Ciało. Ale cóż się dziwić, przecież są na wakacjach, w obcym kraju, muszą się pokazać z jak najlepszej strony. Tubylcy próbują poderwać młode dziewczyny, ale tylko te z zagranicy. Zero zobowiązań, maksymalnie 2 tygodnie i będą kolejne. Taki jest urok wakacyjnych kurortów.

Będąc w Salou trafiliśmy na pokaz tańczącej fontanny. To nic innego jak podświetlona woda lejąca się w rytm muzyki. W Warszawie na Podzamczu jest to samo, większe niż tu. W Barcelonie również, ale tam to to jest ogromny spektakl.
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic
Image and video hosting by TinyPic 
Myślę, że w tę, albo w następną niedzielę, znowu udam się do Salou. Chociaż na chwilkę. Muszę kupić sobie koszulkę z Hiszpanii, pocztówki do wysłania i jakieś drobiazgi. Ponadto chcę zrobić sobie rapsa (takie kolorowe coś we włosach). Po prostu zakupowy szał. Dobrze, że lecę Wizzair'em...

Co prawda jest to mało istotna sprawa, ale zauważam pewne rzeczy i chcę się nimi z wami podzielić. Tu w Hiszpanii jest znacznie więcej białych samochodów, niż w Polsce. Jest ich naprawdę dużo.

Również tutaj, hulajnoga powróciła do łask. W zasadzie to może nigdy nie wyszła z mody, ale jak wiecie, w Polsce był na to szał wiele lat temu. Prawie każde dziecko miało hulajnogę. A tu, obecnie czy to dziecko, czy nastolatek, czy czasem nawet dorosły, pomyka po chodniku. Ostatnio sama na niej jechałam. I szczerze, to miałam z tego niewyobrażalnie dużą radość. Aż się Guillem dziwił czemu tak pędzę.

Teraz chciałam poruszyć pewien istotny aspekt związany z tym wyjazdem - język. Hmm... Nie czuję jakiś znacznych postępów. Owszem, mój zasób słów się powiększył, jednak nie odnoszę wrażenia, by znacznie. Dalej nic nie rozumiem, czasem tylko wyłapuję pojedyncze słowa. Zazwyczaj domyślam się o co chodzi, ale nie zawsze. Mimo iż staram się uczyć prawie w każdej wolnej chwili, prawie nic nie pamiętam. Nie wiem o co chodzi. Mówi się, że skoro przebywam z tym językiem 24h/dobę to powinnam się go szybko i łatwo nauczyć. Ale w praktyce wcale to tak nie wygląda, a na pewno nie w moim przypadku. Wcale nie chłonę tego jak gąbka.
Nauczyłam się pewnych zwrotów, poleceń i słów, dzięki którym dogaduję się z dzieciakami. Ale to są schematy powielane każdego dnia. Taki prosty przykład 'quieres letche con cereales o con galletas?' - 'chcesz mleko z płatkami czy z ciasteczkami?', albo 'ahora vamos a restaurante' - 'teraz idziemy do restauracji'. Znam pewne podstawowe słowa i tworzę z nich różne kombinacje. Ale gdy Cristina powie coś całkiem prostego, na mojej twarzy automatycznie pojawia się wielki znak zapytania. Nie dobrze, bo jestem w miejscu gdzie najlepiej mogę nauczyć się tego języka. Jestem już za połową pobytu, a nie wygląda bym wiele się nauczyła. Ale zobaczymy jak będzie.
Aczkolwiek pewne słowa tak weszły mi w nawyk, że używam ich rozmawiając po polsku czy angielsku, np. hola, adeu, czy vale (odpowiednio - cześć, pa, dobrze/ok).

Lecę, adeu!